Nie ma trudniejszego tematu. Nie da się wymyślić czegoś, co
ten konkretny motyw mogłoby przebić mocą kalibru. Nie istnieje nic tak
przerażająco smutnego i tajemniczego. Śmierć. Przewija się przez wszelaką
twórczość do zarania dziejów. Straszy, mrozi krew w żyłach, wyciska potoki łez.
Nikt nie pozostaje obojętny wobec różnorakich jej projekcji. . W sztuce cały
czas się umiera. Z miłości, za ojczyznę, na wszelkiego typu wojnach,
bohatersko, bezsensownie, przypadkowo, w kulcie świętości, w cieniu czyjejś
zdrady. Niejednokrotnie poświęca się własne życie za ludzkość, dokonuje się
aktów heroicznych, odchodzi się pośród anielskich peanów. Jedyny wątek, który
absolutnie nigdy się nie zdezaktualizuje. Niemniej jednak, rzadko zdarzają się
dzieła, które odchodzenie przedstawiają w sposób odarty z czci, w sposób
naturalny, miejscami wręcz fizjologiczny. W natłoku demagogicznych wycieczek
ironiczny głos groteski słychać w pojedynczych, odosobnionych przypadkach. Ludzkość
od zawsze boi się śmierci. Ten oczywisty fakt znajduje odzwierciedlenie w różnych
formach ucieczek, które jak lustro odbijają taki bądź inny przekaz. Autorka,
której pragnę dzisiaj poświęcić swoją wypowiedź, wodzi czytelnika za nos,
wprowadza go w świat tak absurdalny, że nie jest on w stanie określić choćby w
przybliżeniu miejsca swojego położenia, czaruje go symbolem, a gdy już pozwoli
mu zapanować na nad próbami interpretacji, myli trop i znowu wywodzi go w pole.
Swego czasu sporo dyskutowało się tej książce – że za trudna, że niewiadomo o
czym, że chyba Autorka sama się w tym wszystkim pogubiła. Podszyta pozornym
brakiem zrozumienia krytyka sączyła się niemalże z każdej strony. Z cała
pewnością wielu czytelników odpuściło sobie interpretację, bo przekaz
rzeczywiście nie należy do łatwych, lekkich i przyjemnych. Niejedna osoba
powiedziała buńczucznie – nie dla mnie takie fanaberie, ja tego nie rozumiem! Czyżby?
Być może to zabrzmi brutalnie, i być może całość właśnie za bardzo wybrzmiewa
tą okrutna prawdą, ale przecież po każdym z nas odbędzie się kiedyś ustawowy
czas żałoby i dezynfekcja mieszkania. Czy w całej tej awanturze chodzi więc o
to, że nie rozumiemy, czy może o to, ze rozumiemy aż za dobrze?
BRZYDKIE ŻYCIE
Zbiór opowiadań Weroniki Murek wydany jest w sposób
odrażający. Paskudna grafika na okładce, dziwny tytuł, który absolutnie nie
wpada w ucho. Do kompletu brakuje jeszcze katafalku Mrożka. Wszystko obskurne,
ponure, jakieś takie dziwne, odrealnione, a jednak jakby skądś znane. I te
zerwane mosty, i te sąsiadki, i te wychowawczynie w przedszkolu, i ta rodzina
co chce dobrze. Świat zdecydowanie nie jest przyjemnym miejscem. Każdy pragnie
być szczęśliwy, ale jakoś nikt nie potrafi. Dokądś się pędzi, gdzieś się szybko
idzie, coś bezpowrotnie ulatuje. Wszędzie panuje klimat dziwnego, niczym
niewytłumaczalnego pośpiechu. Atmosfera przypomina PRL w szczytowej formie.
Ciasne, robione na jedno kopyto pomieszczenia, archaiczna narracja, ponure,
przygnębiające otoczenie i niewyobrażalnie bolesna szczerość, która taką rzeczywistość
każe nam brać za niepodważalną prawdę objawioną. Czymże jest życie ludzkie
jeśli nie zlepkiem brzydkich momentów, które po złożeniu w jedną całość
układają się w obraz żałosnej egzystencji? Chleb jest niesmaczny, domy brudne i
nijakie, a relacje płytkie i powierzchowne. Właśnie- relacje. Jest ich w
utworze sporo, choć Autorka sprytnie je kamufluje w groteskowym przekazie. Mamy
więc matkę, która nie opłakuje zmarłej córki, wnuczkę niecierpliwie wyczekującą
śmierci dziadka i męża zatracającego się w tańcu z brzydkimi kobietami.
Tragiczny, zniekształcony obraz stosunków międzyludzkich zdaje się pochłaniać
otoczenie, co wywiera na czytelniku niesamowite wrażenie. Chłód, którym
nawzajem obdarzają się bohaterowie jest wyczuwalny na każdym kroku. Po co
jednak obdarzać się uczuciem i ciepłem, skoro wszystko jest tylko pewnego
rodzaju grą, a nieuchronny koniec i tak nikogo nie ominie. Życie zostaje tutaj
bezczelnie zminiaturyzowane, ośmieszone, potraktowane ironicznie. To groteskowe
ujęcie zmusza czytelnika do głębokiej refleksji egzystencjalnej, do
niewyobrażalnie trudnych pytań. I znowu najbardziej przerażająca staje się
myśl, że przecież nie da się tego nie rozumieć.
Okrucieństwo świata zdaje się już nikogo nie dziwić.
Nieszczęście goni dramat, a cierpienie nie wzrusza , „…- Jedną żałobę już mam-mówiła siwa kobieta do dziewczyny opartej
niedbale o ścianę. – Z tą drugą co zrobić? Kiedy to odpracować?...” . Takie
ujęcie przeraża i z tej perspektywy rzeczywiście trudno się dziwić, że książka
zdaje się być odpychająca aż do granic oporu, który każe odbiorcy porzucić
niewygodne przemyślenia, a całość uznać za dziwaczną fanaberię. Trudno się
jednak nie zgodzić z Autorką i to jest chyba w odbiorze całości
najtrudniejsze. Głębokie i inteligentne
formy przekazu działają bowiem w tym przypadku na najbardziej wrażliwych
powierzchniach.
OSMOZA DWÓCH ŚWIATÓW
„… Szkoda, żeś się
więcej z ludźmi nie zadawała. Przyjemnie mieć potem ładny pogrzeb, ale za życia
trzeba się tym interesować, że tak powiem…”, mówi wuj do zmarłej krewnej. Mówi patrząc na
nią i prowadząc z nią ożywioną konwersację. W pokoju obok natomiast leży jej martwe
ciało, którego ona za nic w świecie nie chce zidentyfikować. Nie ma więc tutaj
granic i progów. Nie mam momentu przejścia na drugą stronę, nie ma Styksu do
pokonania. Życie i śmierć przeplatają się ze sobą i egzystują w pełnej symbiozie. Wynikają z siebie nawzajem
i zdają się być swoim uzupełnieniem. Pomimo całej brzydoty zniekształconej
rzeczywistości, śmierć wcale nie jawi się jako akt odrażający. Wręcz przeciwnie
– powiedziałbym, że jest raczej czymś zupełnie naturalnym. Zmarli rozmawiają z
żywymi, a absurdalne postacie takie jak np. Matka Boska dziergająca na drutach
przed telewizorem, czy Pan Jezus ukryty po łóżkiem przedszkolaka, stanowią
absolutnie spójne elementy świata przedstawionego. Nie istnieje żadna
płaszczyzna nadprzyrodzona, nie ma tajemniczego życia pozagrobowego, wszystko
dzieje się tu i teraz, na naszych oczach. Życie jest realne w swojej brzydocie.
Śmierć jest realna w swojej naturalności. Fantastyczny zabieg stylistyczny, pod
którym skrywa się cała masa symboli. Czy można umrzeć za życia? Czy można
oprzeć się śmierci? Czy aby realnie odejść rzeczywiście konieczna jest
identyfikacja siebie jako zwłok?
Nie ma jednak wątpliwości
kto należy do której rzeczywistości. Zmarli różnią się od żywych, choć
nie do końca wyjaśnione jest na czym ta różnica właściwie polega. Każdy
natomiast wie kto jest kim, każdy w jakiś dziwny sposób na siebie uważa.
Atmosfera niepewności udziela się czytelnikowi niemalże na każdej stronie, bo tzw.
„potem” zdaje się być bliskie na wyciągnięcie ręki. Brak granic wcale nie daje
poczucia bezpieczeństwa, bo to co do tej
pory jawiło się jako tajemnicze i odległe, nagle nabiera rumieńców bolesnej
realności. To wszystko dzieje się naprawdę, tu i teraz, za rogiem, w sąsiednim
pokoju. Jaka więc jest ta alternatywna rzeczywistość? Odpowiedź przeraża swoją
prostotą: „…Spytałem, jak jest po śmierci,
odparł: „Nie wyobrażalna samotność”, to znaczy: nie najgorzej…” . Samotność
staje się więc wspólnym mianownikiem życia i śmierć, a motyw człowieka, który
jest zawsze sam, boleśnie dominuje w tym momencie wszelkie pozostałe moduły interpretacyjne.
Mimo wszystko życie nie jest jednak pozbawione wartości. Zmarli
z jakichś powodów za nim tęsknią. „… Co
byście zrobili, gdybyście znów żyli?...” pytają siebie nawzajem. „…Pobawcie się, że żyjecie!...”
proponują sobie podczas swoich osobliwych zgromadzeń. Ta ponura afirmacja istnienia
nie wybrzmiewa pozytywnie, a jej przygnębiający ton pogłębia wrażenie kruchości
ludzkiej egzystencji i wzmacnia efekt okrutnych ograniczeń bezwzględnego czasu.
Trzeba przyznać, że książka Weroniki Murek nie nastraja radośnie. Trzeba
uczciwie stwierdzić, że jest to utwór raczej posępny. Dwa przenikające się
światy, oba złowrogie, niepokój malowany ciemnymi odcieniami groteski, dziwne
otoczenie. I potrzeba nieustannej czujności, bo przecież wiadomo, że „…Raz życiu odpuścić, a samo zacznie się
wytrącać…”
POŚPIECH
„…-Mamo, ja nie chcę!
– zawołała Maria.
- To tylko na chwilę –
odparła matka. – Ani się obejrzysz…”
Wszystko jest chwilą, momentem. Koło życia nie kręci się, a
wiruje w demonicznym tańcu. Szybko, jak najszybciej. Życie przechodzi w śmierć
w zatrważającym tempie. Nad rzeczami ostatecznymi natychmiast przechodzi się do
porządku dziennego. Trzeba wprawdzie zaczekać, aż dziadek umrze, skoro już
rozpoczął się ten proces, ale zaraz potem można wychodzić za mąż, weselić się,
płodzić nowych ludzi, nowe życia. Samonapędzająca się machina przypomina
działanie podstawowych zasad recyklingu. Człowiek staje się tutaj produktem
wtórnym, jego istnienie zostaje zmielone i przetworzone. Naturalnie i bez
ceregieli. I bez patosu. Wszystkich to dotyczy, ale póki co, szczęśliwi ci,
którzy jeszcze na razie uczestniczą w wydarzeniu z perspektywy obserwatora,
którzy jeszcze łudzą się iluzją posiadanego czasu, którzy pozornie stoją obok.
Pozornie, bo przecież wiadomo, że nikt nie ucieknie, że wcześniej czy później
każdy zostanie złapany w te okrutne tryby. Dzisiaj jeszcze mogą oni powiedzieć:
„…On umiera u siebie, nie musisz
oglądać..”, ale kto wie, co będzie jutro…
Czy kaliber tematu usprawiedliwia w tym przypadku mocne
środki przekazu? W moim przekonaniu tak, bo z całą pewnością nie mamy tu do
czynienia z próbami obłaskawiania i czarowania rzeczywistości. Czy ujęcie życia
i śmierci w ramy tak trudnej symboliki
można uznać za wiarygodne? A jeśli nie, to jakie kontrargumenty
należałoby wobec takiej wizji wytoczyć?
…
Książka jest ekstremalnie trudna. Długo się ją trawi, długo
żyje się pod jej wpływem. Trzeba uczciwie przyznać, że warsztatowo nie jest
wybitnym dziełem. Razi przede wszystkim jakościową i objętościową dysproporcją
poszczególnych opowiadań, a także urywaną i poszarpaną narracją. Akcja, o ile w
ogóle można o niej mówić, jest prowadzona w sposób niekonsekwentny i mocno
zagmatwany. Nie wydaje mi się jednak, że chodzi tutaj o to, aby wszystko
zrozumieć i sobie ładnie poukładać. Całość dotyka tajemnicy i w pewnym sensie
tajemnicę również stanowi. Ale czyż nie taki właśnie obraz jawi się jako kwintesencja wszelkiego piękna odbioru sztuki?
Czyż nie o to chodzi, aby się zastanawiać, aby rozmyślać, aby tworzyć własne
ścieżki interpretacyjne? Teoretycznie, utwór, ze względu na totalną
uniwersalność tematu, przeznaczony jest absolutnie dla każdego odbiorcy. Ja jednak polecę go
czytelnikom odważnym, czytelnikom, którzy mają umysły otwarte na tyle, że są w
stanie stanąć twarzą w twarz z najtrudniejszą prawdą. Ostrzegam jednak uczciwie
– nie będzie łatwo powstrzymać odruchu mrużenia oczu.
Chyba trochę za ciężkie klimaty dla Beaty ale ja po prostu świadomie unikach takowych :)
OdpowiedzUsuńJasne.
UsuńRzeczywiście przekaz jest tu mocny i raczej przygnębiający.
Nie wiem co o tym myśleć... obawiam się, że nie chciałabym czytać tej książki...
OdpowiedzUsuńRozumiem. Nie każdy odnajdzie się w takim klimacie .
Usuńciekawy wpis
OdpowiedzUsuńDziękuję☺
UsuńA ja właśnie z chęcią ją przeczytam! Jezu, kobieto. Dwa razy czytałam Twój opis i nie dość, że recenzja jest genialnie napisana( używasz pięknego słownictwa) to jeszcze brzmi to tak ciekawie, że aż chce się odnaleźć tę książkę i ją spróbować " rozgryźć" na swój sposób
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo😊 niesamowicie motywują mnie takie ciepłe słowa☺.
OdpowiedzUsuńŻyczę owocnego rozgryzania i zapraszam do lektury pozostałych wpisów na blogu☺
Z zainteresowaniem sięgnę po książkę, może jeszcze nie teraz, ale przy odpowiednim nastroju chętnie się z nią spotkam. :)
OdpowiedzUsuńDziękuję i zachęcam ☺
UsuńSpotkanie może nie będzie łatwo, ale na pewno kształcące.
Właśnie takich książek poszukuję na dni prawdziwych wyzwań czytelniczych, tytuł już wciągnęłam na listę. :)
UsuńCieszę się niezmiernie ☺
UsuńMam dużą tolerancję na absurd i groteskę, ale obawiam się, że nawet dla mnie ta książka to za dużo :)
OdpowiedzUsuńOwszem, ta książka to dużo jeśli chodzi o tematykę. Dla mnie osobiście groteskowe ujęcie zmiękcza nieco jej moc, ale ja jestem fanką tej formy i w zasadzie nie uznaję na tym polu żadnego tabu...
UsuńChętnie poczytam, zachęciłaś mnie:)
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło☺
UsuńTo chyba ten typ literatury, który trzeba lubić. Ja czuję się odrzucona pierwszym wrażeniem.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o absurd i groteskę, to tak, taki przekaz trzeba lubić.Temat natomiast jest raczej nie do polubienia...
UsuńPrzypuszczam, ze jednak ta ksiazka - sklania w jakis sposob do podswiadomej refleksji nad smiercia i ulotnoscia tego zycia. Przynajmniej do tego sklonil mnie Twoj post i do cenienia sobie po prostu kazdej najmniejszej chwili.
OdpowiedzUsuńOh, zdecydowanie!
UsuńTo jest dziwne, ale i piękne jednocześnie, że te formy, które brzmią najbardziej przygnębiająco, dają odbiorcy najwięcej ulgi i dystansu. Na mnie wszelkie przerysowane groteskowe przekazy działają wręcz kojąco. A muszę przyznać, że lektura książki W.Murek zbiegła się u mnie i z przełomowymi zmianami w życiu osobistym, i ze śmiercią bliskiej osoby... To, że ciągle gdzieś tam żyję niełatwym przesłaniem tego utworu, daje mi dużo dystansu w trudnych chwilach.
To chyba nie do końca moje klimaty ;-)
OdpowiedzUsuńPrzykro mi.
UsuńZachęcam do lektury innych wpisów na blogu. Może wśród nich znajdziesz coś dla siebie😊
Może nie moje klimaty, ale od czasu do czasu takie ksiązki trzeba przeczytać, chociażby po to by uświadomić sobie pewne sprawy :-)
OdpowiedzUsuńTak, przejście przez ekstremalnie trudny temat daje dużo dystansu. ...
UsuńZaintrygował mnie opis stylu. Lubię takie eksperymenty z formą.
OdpowiedzUsuńW takim razie zachęcam do lektury 😊
UsuńOstatnio wyznaję zasadę jak z filmami, lepiej lżej niż ciężej, chyba że to coś z mojego ukochanego reportażu ;)
OdpowiedzUsuńJa z kolei nie przepadam za lekkością w literaturze...
UsuńMądry post :)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję.
UsuńŚwietny wpis :)
OdpowiedzUsuńDziękuję 😊
UsuńJeżeli ta książka jest tak samo skomplikowana jak ten Twój tekst o niej, to ja chyba wolę lżejszą literaturę :> Aczkolwiek lubię książki o śmierci. A moja ulubiona książka kończy się... źle. Chyba to dla mnie po prostu za ciężka tematyka.
OdpowiedzUsuńRzeczywiście temat jest tu ujęty trochę nietypowo.
UsuńA czy jest skomplikowany? W moim przekonaniu raczej boleśnie uproszczony i potraktowany trywialnie. ..
Życie i śmierć są obecne każdego dnia... Recenzja doskonała. Po niej trudno nie chcieć sięgnąć po tę zapewne nietuzinkową propozycję czytelniczą. :)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo ☺
UsuńTak, jest to nietuzinkowa propozycja dla odważnych czytelników.
Bardzo fajny wpis, ale książce mówię nie bo strasznie bym się przy niej męczyła
OdpowiedzUsuńRozumiem.
OdpowiedzUsuńNie namawiam.
A ja taką literaturę cenię, taką chcę czytać i o takiej rozmawiać. Zresztą uwielbiam książki, które zostają w nas dłużej, które w nas dojrzewają. Mam na liście, okropnie długiej liście, życia mi zabraknie, żeby te wszystkie ważne książki przeczytać. Co za los! Serdeczności.
OdpowiedzUsuńFakt, że prawdopodobnie braknie mi życia na przeczytanie wszystkich ważnych książek, jest również jednym z moich lęków.
UsuńCieszę się, że sięgnęłam po ten tytuł, bo jest to tekst, który w obliczu różnych życiowych zawirowań daje sporo dystansu wobec... doczesności.
Pozdrawiam bardzo serdecznie☺