Tym razem będzie intymnie, bo opowieść dotyczy mnie osobiście.
Nie do końca jednak mogę powiedzieć, że czytałam o sobie, gdyż moja historia
jest jednak łagodniejsza, gładsza, prostsza, choć mimo wszystko niełatwa. Wybrzmiewają
w niej pojedyncze, rzewne i sentymentalne tony tego, co Autor przedstawia z dbałością o każdy okrutny
detal. Wybrzmiewa w niej melancholia imigranta z mocno nadszarpniętą
tożsamością. Wybrzmiewa najczulsza płaszczyzna jestestwa.
Powracam po długiej
przerwie wywołanej poważnym, ostatecznym i nieodwracalnym przełomem. Właśnie
stamtąd wróciłam. Dopiero co opuściłam to miejsce. Jestem na świeżo, pełna
różnorodnych, skrajnie odmiennych emocji. I nie miałam czasu na pisanie, bo
najpierw musiałam się spakować w starym świecie, a później rozpakować w nowym.
Dosłownie i metaforycznie.
Książkę kupiłam podczas spaceru po Portobello Market. To była
ta ostania niedziela. Kilka dni później pożegnałam opisany w niej Londyn i
kontynuowałam lekturę już w zupełnie nowej rzeczywistości. Życie jest tak
bardzo dynamiczne. Przeczytałam utwór po angielsku, ale napiszę o nim po
polsku, gdyż cenię sobie dbałość o formę, a ta, gdybym użyła języka Szekspira,
mogłaby razić nieprzyjemną chropowatością. W jakiejkolwiek jednak konfiguracji
lingwistycznej sięgniecie po tę pozycję,
chcę bardzo wyraźnie zaznaczyć – jeśli
nie lubicie literatury faktu, nie bójcie się jej w tym przypadku; jeśli daleko
wam do stylistyki reportażu, nie obawiajcie się go tutaj. Książkę czyta się
bowiem jak powieść, a fakt, że opisuje się w niej prawdziwych ludzi i skupia na
rzeczywistych wydarzeniach dodaje jej swoistego rodzaju grozy. Myśl, że to się
dzieje naprawdę jest przecież najczarniejsza z wszystkich. I nie ma powodu, aby
nie wierzyć sugestywnym rekomendacjom. Rzeczywiście nie słyszy się tych
historii na co dzień. Rzeczywiście są ludzie, których nie widać, mimo tego, że
mija się ich codziennie na ulicy.
Czy można mówić o wielu twarzach Londynu? Nie wiem, być może
tak. Ja natomiast osobiście niekoniecznie je dostrzegam. Dla mnie
niejednoznaczność tego miasta zawsze polegała na pewnej abstrakcyjnej formie
symbolicznego dualizmu przestrzennego. To jest moloch, który ma warstwę
nadziemną oraz podziemie. I nie chodzi mi tu tylko i wyłącznie o pełną
mrocznych tajemnic sieć korytarzy metra. Dwoistość wszelkiego bytu była tam dla
mnie widoczna praktycznie na każdym kroku. Zawsze miałam wrażenie, że coś jest
za ścianą, że korytarz kończy się jakimś kolejnym tajemnym przejściem, że nawet
szklane wieżowce City mają tunele prowadzące gdzieś pod ziemię. Drugie dno. Coś
głębszego, ciemniejszego, brzydszego. Ben Judah to podziemie odsłania, wybebesza
i nakazuje powąchać. Taki obraz drażni nawet mnie, czyli długoletniego mieszkańca,
jednego z imigrantów, którym ta książka jest i poświęcona i, co podskórnie
wyczuwam, również w jakiś tam sposób dedykowana. Jaki Londyn jest każdy widzi.
Wiadomo- królowa, Big Ben, piętrowy autobus, piwo, herbatka, pub, a ostatnio
także Brexit. Wiadomo – jest tam fajnie i różnorodnie, bo mamy multi-kulti,
setki tradycji i religii, mera muzułmanina, refuges
welcome, kolorowe ulice, ekstrawagancko ubranych ludzi. I cała ta wielobarwność tak pięknie współgra, tak się wszyscy cenią i
wzajemnie szanują… Aż się chce kupić tani bilet lotniczy i poczuć tą atmosferę
na własnej skórze. To jest na powierzchni, to widać słychać i czuć. A co jest
pod ziemią? Nieważne. Komu by się chciało tam schodzić? Zachciało się Autorowi
i to co sam zobaczył, a później pokazał odbiorcom jest miejscami paraliżujące.
Nie chodzi tu jednak wcale o zagrożenie terroryzmem, nie chodzi o ocenianie i
kwestionowanie rzeczywistości. Chodzi o zdziwienie zastanym światem, o totalną
szczerość w jednym z najtrudniejszych przekazów z jakimi do tej pory miałam do
czynienia. Imigranci to już nie jest grupa stanowiąca jakiś egzotyczny dodatek
do ogólnego wizerunku miasta. Współczesny Londyn należy do imigrantów. Nie ma jednak
mowy o raju, do którego tak wielu dążyło, i który tak wielu nieuczciwie został
obiecany. Nie ma pieniędzy na ulicach, nie ma przyjaznych urzędników, którzy z
uśmiechem czekają na pomyślne załatwianie wszelakich formalności, nie ma tego
tak szeroko opiewanego szacunku do innej religii, innego koloru skóry, innej
mentalności. A co jest? Nie odpowiem na to pytanie, aby nie zmniejszać siły
dreszczy u potencjalnych czytelników. Nie powiem co może zastać policjant
podczas pozornie rutynowej interwencji, w jaki sposób bezdomni tworzą wioski,
ani jak gangi uczą nastoletni narybek metod posługiwania się nożem. Powiem
jedynie, że zagłębiając się w kolejne opowieści
nagle zaczęłam zdawać sobie sprawę z pozornie oczywistych rzeczy. No
jasne, ktoś musi przecież posprzątać
metro. Ktoś musi z wagonów, korytarzy i tuneli usunąć wymiociny, zużyte
prezerwatywy, ślady krwi samobójcy. Dlaczego wcześniej tego nie wiedziałam? Bo
nikt mi nie powiedział.
Judah za to mówi. Mówi przede wszystkim o tym, czego wcale
nie chciałoby się usłyszeć. Opowiada o prawdziwych dramatach, ale nie robi tego
samodzielnie. Oddaje głos swoim bohaterom. Pozwala wybrzmieć wszystkim bólom
imigrantów, ich tęsknotom, ich rozczarowaniu, ich nieprzystosowaniu i
niedopasowaniu. Jego postać stanowi tło. Komentarze mają odzwierciedlać
atmosferę konkretnego miejsca. Jest tu
sporo dość szczegółowych opisów garderoby, fryzur, sposobu poruszania się. Są
działające na zmysły gry światłem, dźwiękiem i kolorem. I są w końcu regularnie
przewijające się, suche dane statystyczne. Jakiś znikomy procent rdzennych
Anglików żyjących w danej dzielnicy, szacowana ilość prostytutek pracujących każdej nocy na
ulicach Londynu… Przerywniki, które sprowadzają na ziemię, fakty, z którymi się
nie dyskutuje. Wszystko to bardzo szybko układa się w ponurą całość. Okazuje
się, że wszędzie jest szaro, że każdego ogarnia poczucie wszechobecnego
zniechęcenia. Czytelnika przede wszystkim. Ta dominująca otoczenie leniwa
bezsilność każe zadawać niezwykle trudne pytania. Dlaczego tak jest? Co poszło
nie tak? Czemu ten pełen pięknych ideałów system w rezultacie się nie
sprawdził? Skąd się wzięła ta depresyjna melancholia? Odpowiedzi nie znajdziemy
jednak w Londynie. One tkwią w bowiem w ojczyznach imigrantów, w ich
korzeniach, w ich rdzennych kulturach i mentalnościach. Londyn jest gettem,
więzieniem, niespełnioną obietnicą, a jedynym atutem tego świata zdaje się być
fakt, że nie toczy się na jego terenie otwarta wojna, że kule nie latają ponad
głowami. Nie zmienia to jednak faktu, że traumy i tragedie wylewają się z
kartek książki niemalże wiadrami, a tym co słychać najwyraźniej jest płacz
dzieci. Dzieci, których ojciec nie był w stanie nakarmić, dzieci zmuszanych do aranżowanych
małżeństw, dzieci werbowanych do gangów, dzieci pozostawionych w Afryce,
dzieci, do których nie można wrócić, bo się utknęło w Londynie bez dokumentów,
bo Londyn wchłonął rodziców. Gdzie więc jest ten Londyn, który widzimy na
pocztówkach? Gdzie jest ta dumna,
napuszona monarchia? Dlaczego moje oczy ignoranta podczas jedenastoletniego
pobytu przeoczyły tyle zdawałoby się oczywistych faktów? Odpowiedź jest
prosta - każdy widzi co chce i przez co
sam przechodzi. Mnie jednak mimo wszystko było łatwiej…
Czym więc był dla mnie Londyn ? Czego mnie nauczył? Cóż, to
zabrzmi banalnie, ale przede wszystkim
pokory. Pokory wobec własnego, napompowanego ego. Tego uczy rzeczywistość, w
której razem z dyplomami wyższych uczelni trzeba schować do kieszeni dumę. Śmierdzący
podłej jakości kebabami świat niekończących się zmywaków, domów do
posprzątania, koszul do wyprasowania i nadętych klientów do obsłużenia. Bezosobowe,
bezduszne wnikanie w pędzący niewiadomo dokąd tłum. Tysiące historii, o których nikt nigdy nie usłyszy. W
tym również i moja. Oprócz niewątpliwie genialnego tekstu, książka porusza
niezwykłymi zdjęciami. Czarnobiałe, brzydkie, bardzo kiepskie fotografie dają
bolesne poczucie realności . Znajome miejsca w smutnej otoczce melancholii.
Byłam tam, ale tam nie zostałam. A nie zostałam, bo miałam dokąd wrócić. Bo
zawsze wiedziałam, że kiedyś wrócę. Mimo wszystko miałam więc szczęście.
Przeszłam niełatwa drogę, ale była to jednak droga wolna od dramatów i traum,
droga trudna, ale nieodbierająca możliwości wyboru. Pewnie dlatego nie
wnikałam, nie rozczulałam się, nie zakorzeniałam zbyt głęboko. Pewnie dlatego w
jakiś tam niezdrowy sposób polubiłam perwersyjny komfort anonimowości, którą
pachnie londyńskie metro plujące nieustannie kolejnymi grupami ludzi. Ludzi z
bagażem, ludzi z przejściami, ludzi z niezwykłymi historiami. Jestem wdzięczna
Autorowi, że wyciągnął z tego bezimiennego tłumu kilka osób. Jestem wdzięczna, że dzięki jego
książce również i na własną drogę spojrzałam z nowej perspektywy.
Kiedy robi się coś po raz pierwszy albo ostatni, wyostrzają
się zmysły i zaczyna się dostrzegać to czego nie zobaczyłoby się w normalnych
warunkach. Podczas ostatniego spaceru nasłonecznioną i tętniącą przegrzanym
życiem Tottenham High Road zwracałam uwagę na zupełnie absurdalnie sprawy. Na
wpół otwarta torebka czarnej kobiety pchającej przed sobą pusty dziecięcy
wózek, rozwiązana sznurówka w
zniszczonych tenisówkach nastolatki. A w ogóle dlaczego ona nie jest w szkole?
Jednak tym, co zapamiętałam najdokładniej były kwiaty, a konkretnie bukiet
drobnych goździków w kilku odcieniach różu. Leżał porzucony na parapecie
popularnego domu bukmacherskiego Paddy Power. Wyraźnie więdnące kwiaty w
sklepowym opakowaniu. Skąd się tam wzięły? Zapewne wiąże się z tym jakaś historia. Może nie zostały
przyjęte, może zostały zapomniane? Może nie przebaczono komuś kto na to liczył,
a może zignorowano czyjeś uczucie. W każdym razie w żaden sposób tam nie
pasowały. Nijak nie wtapiały się w otoczenie. Były inne. Czy jest jednak coś co
na tamten moment pasowałby do okoliczności? Czyż to miasto nie jest jedną
wielką mieszaniną puzzli zebranych z
różnych pudełek? Czy dramatyczne
niedopasowanie każdego pojedynczego elementu nie jest dzisiaj jego realną wizytówką?
Wiele lat temu w wagonie londyńskiego metra znalazłam
przyklejoną do ściany karteczkę z napisem: Everyone
you meet is fighting a battle you know nothing about. Be kind. Always. Do
dzisiaj nie rozstaję się w tym tekstem nawet na chwilę. To jest lekcja, której
udzielił mi Londyn. Lekcja, którą gruntownie powtórzyłam czytając książkę
Judah. Trudna, złożona i raczej bolesna lekcja od życia.
...............
Książka This is London została przetłumaczona na język polski. Tytuł polskiego przekładu - Nowi Londyńczycy
Ta przygoda czytelnicza jeszcze przede mną. :)
OdpowiedzUsuńŁapię się na tym, że właśnie dostrzegam detale pozornie niepasujące do miejsc, fragment ulicy będący scenerią i dowody jakby z innego klimatu (jak zauważony przez Ciebie bukiet porzuconych kwiatów), ale później okazuje się, że to jednak współgra i komponuje z codziennością. :)
UsuńBo, jakby się dokładnie przyjrzeć, codzienność składa się przecież z niepasujących elementów...
UsuńDokładnie tak, ta myśl nasunęła mi się, kiedy czytałam Twój tekst. :)
UsuńBardzo wciągająca recenzja, byłam w Londynie dwa razy ale chyba nie do konca udało mi się poczuć jego atmosfe:) no i przy okazji nasunął mi serial Londyńczycy, ktory mnie wciągnął bez reszty
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo 😊
UsuńTeż pamiętam serial "Londyńczycy".
Do Londynu wybieram się jesienią, jestem niezmiernie ciekawa tego miasta :)
OdpowiedzUsuńŻyczę więc udanego pobytu.
UsuńA jedziesz turystycznie, czy zamierzasz się osiedlić?
Brzmi interesująco :)
OdpowiedzUsuńW takim razie zapraszam do lektury 😊
UsuńWyśmienita recenzja :) Od razu chce się sięgnąć po te pozycję.
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo😀
UsuńSięgaj więc i czerp z tej niezwykłej opowieści.
Uwielbiam Londyn ;) miałam okazję być i na pewno wrócę. Książkę też przeczytam ;)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie polecam.
UsuńOoo zupełnie inna recenzja. Książka bardzo mi sie spodobała i już wędruje na listę do przeczytania :)
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę😀
UsuńPrzeczytaj koniecznie, bo jest to naprawdę mocny i poruszający tekst.
To miast jest zupełnie obce dla mnie i zastanawiam się czy polecasz mi poznać je od tej książki?
OdpowiedzUsuńHmm... to zależy...
UsuńJeśli nastawiasz się na poznawanie turystyczne, to ta książka niekoniecznie przyda Ci się jako przewodnik... Bedziesz po prostu miała świadomość istnienia drugiego dna, co przecież wcale nie musi Ci odebrać radości z wycieczki.
Jeśli natomiast chcesz mieć tzw szersze pole widzenia , bo np zamierzasz pracować lub uczyć się w Londynie, to tak, ten tekst zdecydowanie Ci je podaruje.
Nigdy nie byłam w Londynie choć kusi mnie wyjazd tam ale pewnie najpierw przeczytam książkę jak wyjadę :P
OdpowiedzUsuńPrzeczytaj bez względu na to czy pojedziesz, czy nie.
UsuńTreść bardziej przypomina powieść niż reportaż i jest to naprawdę wciągająca lektura.
Bardzo dobry, osobisty tekst. Nie tylko mówi o książce, ale i pokazuje coś więcej o samym Londynie i Twoim jego postrzeganiu. Świetnie wypada zwłaszcza fragment o przestrzennym dualizmie.
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo😀
UsuńNie będę ukrywać- jesteś jednym z moich autorytetów jeśli chodzi o blogosferę, wiec usłyszeć komplement od Ciebie Mistrzu... wow! Urosłam o kilka ładnych centymetrów☺
Książka, mimo tego że jest miejscami rozdzierająca, jako całość wybrzmiewa jednak raczej nostalgicznie, co z pewnością dodatkowo wzmocniło u mnie potrzebę sentymentalnych wycieczek.
Poruszający wpis i jednocześnie płynący z serca przekaz, że czasem rzeczywistość jest kompletnie inna niż ta, którą karmią nas media. W Londynie nie byłam, czy chcę? Na pewno, ale raczej w celach turystycznych, bo dla mnie życie w takim tyglu byłoby najzwyczajniej w świecie męczące.
OdpowiedzUsuńOj tak, Londyn bardzo męczy...
UsuńCzasem jednak brakuje mi tamtejszej nieco rozpędzonej atmosfery, choć i tak realnie tęsknię jedynie za pozostawionymi tam przyjaciółmi...
Jeśli pojedziesz turystycznie, koniecznie odwiedź West End 😄
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam serdecznie😊
Jestem zaskoczona i trudno jest mi stwierdzić co mam napisać. Takiego Londynu się nie spodziewałam, a chciałabym go odwiedzić aby móc to i owo opisać i porównać.
OdpowiedzUsuńOdwiedź i przekonaj się sama 😊Choć pewnie samo zwiedzanie nie da Ci pełnego obrazu... ale też i nie o to przecież w zwiedzaniu chodzi, żeby ubolewać nad bolączkami świata.
UsuńJa też byłam zaskoczona tym co Judah opisał, a mieszkałam w Londynie przez 11 lat...
W Anglii nigdy nie byłam, tym bardziej w Londynie. Chciałabym móc poczuć klimat tego mglistego miasta :).
OdpowiedzUsuńNie jest wcale mgliste 😊
UsuńMimo, że zaliczyłam wiele stolic, w Londynie nie byłam, jest albo zbyt daleko albo zbyt blisko. Może kiedy w końcu sie wybiorę poczuję ten klimat.
OdpowiedzUsuńSzkoda więc, że już mnie tam nie ma, bo z przyjemnością bym zaprosiła ☺
UsuńLondyn to jedno z wielu miejsc, które chciałabym odwiedzić, może uda mi się w przyszłym roku, jak synek podrośnie, a propozycja mi się bardzo podoba:)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Ci się uda😊
UsuńNigdy w Londynie nie byłam, jednak bardzo bym chciała, jednak raczej w celach turystycznych.
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki aby tak się stało.
Usuń"Wielka mieszanina puzzli zebranych z różnych pudełek". Czasami mam wrażenie, że każda, nawet najmniejsza społeczność tym właśnie jest.
OdpowiedzUsuńPiękna recenzja
Dziękuję☺
UsuńTak, każda społeczność jest na swój sposób rożnorodna .