Gdzie się podziały ścieżki, które kiedyś wspólnie
wydeptywaliśmy? Jak to się stało, że w dorosłości trudno nam się czasem rozpoznać na ulicy? Dokąd odeszły stare domy,
na których dziś mylą szlaki nowe elewacje, albo których już nie ma? Co się
stało z dzieciństwem? Co się stało z dziwnym chłopcem, którym wyglądał i
zachowywał się inaczej niż wszyscy? Niby nie ma już tamtego świata, niby już wszystko
się zmieniło, ale coś ciągle pozostaje żywe, nienaruszone, niepokojąco znajome.
Coś cały czas wybrzmiewa rzewną melodią odległych czasów… Kim był Weiser? I
dlaczego ciągle mam wrażenie, że cały czas go szukamy. My dorośli, my mądrzy,
my po drugiej stronie szkolnej sali.
Na czwartym roku polonistyki pisałam na temat Weisera Dawidka pracę zaliczeniową.
Chodziło w niej o pamięć, o zróżnicowane odmiany percepcji, która motała wątki
i plątała interpretacje. Już wtedy, pomimo wyraźnych sugestii z sal
wykładowych, nie chciałam umieszczać Autora obok Pilcha i Chwina i już wtedy czułam, że do książki
wrócę, aby odebrać ją bez narzuconych ram i gotowych szablonów, aby sprawdzić
gdzie tym razem zaprowadzi mnie chłopiec o nadludzkich możliwościach. Teraz już
wiem, że w tej niełatwej podróży jest się skazanym na towarzystwo niewyjaśnionego
smutku, że ta droga trochę boli. I jestem już w zasadzie przekonana, że Autor
miał rację pisząc: „…(…) pomyślisz, że
wszystko, co oglądały twoje oczy, i wszystko, czego dotykały twoje ręce, dawno
już rozsypało się w proch…”. Tylko
ciągle zastanawiam się dlaczego cały czas nieprzyjemnie podrażniają moją świadomość
te same pytania. Kim on był ? W jakim celu się pojawił? Dlaczego zniknął. Weiser,
bohater utworu, ale również i ten, którego każdy z nas spotykał przecież na
znanych tylko sobie plażach wypełnionych śmierdzącą zupą rybną , starych
cmentarzach, opuszczonych budynkach i w każdym innym miejscu, gdzie bolesna
retoryka dzieciństwa i dorastania wytłaczała niemożliwe do usunięcia znamiona.
Kim on był…
„… (…) jak to się stało, że poznaliśmy Weisera?…”
Książka jest skomponowana w sposób nietypowy, a właściwie
możemy chyba mówić o wyraźnym braku
kompozycji jako takiej. Tekst jest jednolity, nie ma podziału na rozdziały,
podrozdziały i części. Wszystko zdaje się ze sobą zlewać. Teraźniejszość przeplata się z projekcjami przeszłości bez
udziału konkretnego klucza logicznego, który mógłby wyjaśnić użycie takiej a nie innej chronologii. Autor
posługuje się kilkoma płaszczyznami narracji i stosując zapewne kontrolowany
chaos, łączy refleksje ze wspomnieniami, zaniki pamięci z ekspresjami pamięci
fotograficznej i nieomylnej. Osią zdaje się być postać tytułowego bohatera i w
zasadzie wszystkie wydarzenia w mniejszym lub większym stopniu dotyczą dziwnego
chłopca, który jest Żydem i nie chodzi na religię. Nawet fragmenty dygresyjne
zdają się być podporządkowane tej kreacji i wprowadza się je dla podkreślenia
rangi głównego bohatera. Tym bardziej uderza fakt, że postać ta do końca
pozostaje zagadką, co dodatkowo uwypukla dramatyzm chorobliwie poszukującego
narratora. A przecież pewne sprawy na
pierwszy rzut oka wyglądają na oczywiste. Weiser wprawdzie wyłonił się z
kadzidlanego dymu podczas procesji Bożego Ciała, ale to nie znaczy, że wcześniej
go nie było. Wszyscy go znali, widywali, śmiali się z niego i wiedzieli czym
zajmuje się jego dziadek. Trójka chłopców – Piotr, Paweł (narrator) i Szymek –
została przez niego wybrana i naznaczona. To przed nimi się odsłonił . Im, oraz
ich rówieśniczce Elce, którą uczynił swoja najbliższą towarzyszką, zdradził swoje
tajemnice, pokazał nieludzkie umiejętności. Nie wiemy jakimi kryteriami kierował się przy wyborze, nie
wiemy czy względami i tajemnicami obdzielał po równo. Wiemy, że zniknął w
sposób tajemniczy, że odszedł niewiadomo dokąd. I pewnie dlatego cały czas się
zastanawiamy – po co w ogóle się pojawił, po co wkroczył w życie grupy dzieci,
i w końcu, po co na zawsze odmienił ich sposób postrzegania świata. Jaki symbol
chowa za sobą ten chłopiec, który organizuje spektakularne wybuchy, poskramia
dzikie zwierzęta spojrzeniem, lewituje i strzela do znaczków z wizerunkiem
Hitlera? Inicjacyjny symbol przekraczania granic tabu? Symbol tajemnicy pamięci?
Symbol potrzeby autorytetu i schronu przed brutalną rzeczywistością? I dlaczego
Elka i Szymon ewidentnie boją się go szukać i o nim wspominać , a Piotr, który
być może wie więcej, ginie w niewyjaśnionych okolicznościach?
„… Wszystko przecież było możliwe. Nic nie było nieprawdopodobne. …”
Nad symboliką utworu głowiły się umyły o wiele tęższe niż
mój i nic konkretnego nie udało się ustalić, bo też i konkretów tu jak na
lekarstwo. Jak ja lubię książki, które są w tak wielu miejscach puste, które dają
takie pole do popisu pokrętnym wybiegom wyobraźni, interpretacjom i
nadinterpretacjom wszelakiego typu! Tutaj to co rzeczowe ginie w gąszczu domysłów
i poszlak, a to co nadprzyrodzone staje się jedynym pewnym fundamentem. Brutalny
nauczyciel M-ski pyta podczas przesłuchania : „… (… ) Jak mogliście ich widzieć, przecież oni już wtedy nie żyli?!
Czy chcesz nam wmówić, że widzieliście dwa duchy zmierzające do nieba,
co?!...”. A czytelnik daje wiarę słowom dzieci i rzeczywiście widzi dwa
duchy podążające w kierunku nieba. Próby logicznego wyjaśnienia zaginięcia
Weisera doprowadzają do porażki, którą jest żałosna notka nie mająca nic
wspólnego z rzeczywistością. Bo też i ponura , lub na ponurą kreowana
rzeczywistość, nagle jaśnieje tajemnicą, której nie da się wytłumaczyć.
Skostniałe społeczeństwo nie jest w stanie pojąć, tego co widzą nieskalane
przygnębiającą wiedzą dzieci i dlatego próbuje się racjonalizować to, czego nie
da się wtłoczyć w żadne ramy. Próbuje się nazywać nienazwane i tłumaczyć
niewytłumaczalne. Dzieci widzące bez szkiełka. Czyste dusze bez namysłu
dotykające tajemnicy… Jakże to pięknie współgra z tradycją romantyczną! Jakież
to jest ciągle wzruszające! I tylko ta smutna wizja dorosłości mąci błogość
takich momentów, bo niestety przychodzi czas zmian , starzenia się ducha,
umierania tamtego świata. A w nowej rzeczywistości już się tego nie doświadcza
tylko się tego szuka, lub się przed tym
ucieka. W nowej rzeczywistości można śmiało powiedzieć: „… (…) Weiser uleciał z naszej rozmowy, jakby go nigdy nie było…”
Dlatego właśnie Weiser
Dawidek jest dla mnie przede wszystkim książką o bolesnej przemijalności
pewnych wartości, o ulotności dzieciństwa i jednocześnie o jego trudzie. Dzieci
się wychowuje, kształtuje, łamie się im butne kręgosłupy, ale się ich nie
rozumie. Dzieci mają swój świat, który czasem dzięki czemuś niewytłumaczalnemu i
pozazmysłowemu staje się jaśniejszy. A potem w dorosłości trzeba się mierzyć z
duchami przeszłości, ze wspomnieniami i z czarnymi dziurami pamięci, które odciskają
bolesne piętna. Trzeba mieć odwagę stawiać im czoła, lub uciekać od nich w
otchłań ignorancji. Zgodnie z tym tropem Weiser jest dla mnie ucieleśnieniem
tajemniczej siły, która pozwala przetrwać, dorosnąć, dojrzeć i w rezultacie
obumrzeć pewnej części duszy, części, która nigdy nie będzie możliwa do
odtworzenia, a za którą będzie się w irracjonalny sposób tęsknić do samego
końca.
„… Biada krwawemu miastu!…”
Gdybym miała jednym słowem określić nastrój panujący na
kartach powieści, użyłabym wyrazu ‘smutek’. Miasto, w którym mieszkają głowni
bohaterowie, jest dosłownie przygnębiające, podobnie zresztą jak stan
emocjonalny narratora. Dorośli zdają się być prostacko brutalni lub infantylnie
bezsilni wobec rzeczywistości. Ojcowie piją i są agresywni, matki załamują
ręce, a dzieci zostają pozostawione same sobie w najtrudniejszych procesach i
przełomach. Pewnie dlatego uciekają w świat dziwny i pociągający zarazem.
Pewnie dlatego pozwalają się otumaniać i hipnotyzować. I pewnie dlatego tak
trudno będzie im się rozliczyć z przeszłością w dorosłości. Przekaz przypomina
trochę przesłanie Labiryntu fauna, a opisane miasto,
czyli szeroko pojęte tło, bardzo mocno kojarzy się ze skażonym, groźnym i
niebezpiecznym Oranem. Zresztą nawiązań do Dżumy
znalazłam w utworze więcej. Demoniczny proboszcz Dudak jest niemalże wierną
kpią ojca Paneloux sprzed metamorfozy światopoglądowej, wszędzie panuje atmosfera
zagrożenia, plony niszczy susza, pełna lęku ludność szuka pocieszenia w
ocierającej się o dewocję modlitwie, a uciekinier ze szpitala psychiatrycznego
straszy apokalipsą. Do tego dodajmy jeszcze
brutalnego nauczyciela z tajemniczymi
dewiacjami, zatokę pełną martwych ryb oraz nie najprzyjemniejszą sytuację
polityczną końcówki lat pięćdziesiątych i w zasadzie mamy obraz, który
praktycznie z miejsca wywołuje poczucie przygnębienia. Trudno jednak nie
utożsamić się z taką wizją, trudno nie zauważyć, że choć tamten świat pozostaje
w przykurzonej sferze wspomnień, to mechanizmy nim rządzące są nadal aktualne. Uniwersalność
powieści opiera się więc o dość proste i niewygodne prawdy – dojrzewanie jest
trudne, inicjacja bywa bolesna, a odkrywanie siebie to nic innego jak
nieustanne powroty do czasu, gdy niewinna nieświadomość była brutalnie hańbiona
trywialnością i agresją ponurej rzeczywistości. Błędne koło rozwoju, syzyfowa
praca dorastania, ziarenko nonsensu wetknięte w samo centrum egzystencji.
Weiser pojawił się po to, żeby go kiedyś szukać, ale odnalezienie i zrozumienie
jest z góry skazane na klęskę…
…
Lektura Weisera
Dawidka jest podróżą do świata wspomnień. Książka czasem drażni, czasem
przynosi ulgę. A przy okazji jest świetnie napisana. Rytmicznie, sprawnie, bez
przegadywania. Autor posługuje się staromodną już dzisiaj stylistyką , która
nie wpada w trend sztucznie wywoływanych emocji. Uwielbiam takie perełki retro!
Uwielbiam literackie powroty w znajome, nostalgiczne rejony! I nie czuję się już rozczarowana faktem, że
ciągle nie wiem kim on był. Wręcz przeciwnie – powoli godzę się z możliwością,
że być może nie dowiem się tego nigdy.
Chaos kontrolowany...czyżbyś zainspirowała mnie wspomnieniem tej książki? Ja się teraz główię nad strukturą swojej. Na razie jest kalejdoskop i bardzo szukam klamry! Zupełnie nie chronologicznej, ale zrozumiałej. Przeczytam "Weisera..." jeszcze raz :)
OdpowiedzUsuńCzuję się zaszczycona ;)
UsuńI jestem ogromnie ciekawa Twoich twórczych poczynań.
Inspirujące, dzięki, u Ciebie zawsze znajdę coś ciekawego :)
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło;)
UsuńOdwiedzaj mnie więc jak najczęściej ;)
Czytałam tę książkę wiele lat temu. Jest to jedna z tych pozycji, której łatwo nie da się zapomnieć. Nie była to raczej przyjemna lektura, jednak z pewnością okazała się wartościowa. Polecam każdemu. :)
OdpowiedzUsuńZwykle jest tak, że niekoniecznie łatwe przekazy okazują się najbardziej wartościowe.
UsuńDziękuję pięknie za komentarz ☺
Czytałam "Śpiewaj ogrody" tego autora i nie mam ochoty na więcej... Nie mój klimat po prostu.
OdpowiedzUsuńRozumiem, chociaż "Śpiewaj ogrody"to jednak trochę inna konwencja...
Usuńłapię się na tym, że zniechęcam się gdy akcja wolno się rozwija, co czesto zdarza się w retro książkach, więc to chyba tytuł nie dla mnie :)
OdpowiedzUsuńNo tak, tutaj raczej nie ma zbyt dynamicznych zwrotów. Chociaż miejscami...
UsuńNie cierpię książek, w których nie ma rozdziałów. Brakuje mi pomiędzy stronami oddechu.
OdpowiedzUsuńWygląda na ambitną literaturę. Albo przynajmniej całkiem mądrą. Postaram się jak najszybciej przeczytać i wbrew moim upodobaniom, jednak przy tym oddychać. :)
Bardzo mi miło, że Cię zachęciłam.
UsuńJa też wolę książki przejrzyste pod wzgledem kompozycji, ale gdy tekst jest dobry jestem w stanie zaakceptować brak rozdziałów, a ten tekst jest dobry.
Niby książka nie w moim klimacie, ale zainteresowałaś mnie.
OdpowiedzUsuńDziękuję i zapraszam do lektury 😊
Usuńciekawa pozycja
OdpowiedzUsuńDziękuję i zachęcam do lektury😊
UsuńKsiążka mnie zaintrygowała, nie powiem! Zwłaszcza zaś ta jej nietypowa kompozycja. Sięgnęłabym! :)
OdpowiedzUsuńSięgaj ☺
UsuńZainteresowałaś mnie, być może sięgnę po nią w najbliższym czasie :)
OdpowiedzUsuńZachęcam gorąco.
UsuńCiekawie opisane, ale myślę, że książka z taką strukturą nie przypadłaby mi do gustu. Pozdrawiam i zapraszam do siebie. ;) https://galaktykamuzyki.blogspot.com
OdpowiedzUsuńDziękuję😊
UsuńChętnie zajrzę na Twoją stronę.
Właśnie tego typu książki szukałem, na pewno przeczytam.
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę i życzę przyjemnej lektury.
UsuńO rany, ale dokładna recenzja i analiza! :) Natomiast książka mimo wszystko nie w moim klimacie :)
OdpowiedzUsuńDziękuję 😊
UsuńMoże jednak się skusisz... mimo wszystko ☺
Czuję się zachęcona do sięgnięcia po tę powieść. Już sama okładka wydaje się nieco psychodeliczna...
OdpowiedzUsuńDziękuję☺
UsuńZdecydowanie cała powieść jest psychodeliczna.
Nie słyszałam wcześniej o tej książce. Faktycznie wygląda na ambitną, ale podejscie do niej na spokojnie, jak napisałaś bez wytyczonej ścieżki interpretacji moze być ciekawą przygodą
OdpowiedzUsuńBędzie☺
UsuńRaczej nie moje klimaty, zbyt łatwo bym się pogubiła i rozpraszała. Ale jestem pod wrażeniem postu, bardzo dobrze napisany i przemyślany :)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo☺
UsuńTeż zastanawiałam się, kim, do jasnej ciasnej, był ten Weiser Dawidek? Ale coś mi się wydaje, że odpowiedź być może jest prostsza niż myślimy. Otóż, wszyscy mamy swojego Weisera Dawidka, kogoś z kim łączą nas wspomnienia, tajemnice, niewygodne fakty. Kogoś, kto został w przeszłości, ale nie zatrzasnął za sobą drzwi i dlatego czasem widzimy, słyszymy, czujemy jego obecność. Nawiasem mówiąc, książka jest literackim mistrzostwem świata, a poza tym jedną z tych lektur, które można czytać wielokrotnie i wciąż i odkrywać w niej coś nowego.
OdpowiedzUsuńOj tak, zdecydowanie można ten utwór odebrać właśnie w taki osobisty sposób.Ja również podobnie go interpretuję. I pewnie dlatego do niego wracam.
UsuńTak, całość jest z pewnością wybitnym arcydziełem.
Od dawna mam już chrapkę na tę książkę, muszę ją wreszcie przeczytać.
OdpowiedzUsuńPolecam😊
Usuń