„…Miłość
cierpliwa jest,
łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;
nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego;
nie cieszy się z niesprawiedliwości,
lecz współweseli się z prawdą.
Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma…” /1 Kor 4-7/
łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;
nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego;
nie cieszy się z niesprawiedliwości,
lecz współweseli się z prawdą.
Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma…” /1 Kor 4-7/
To tylko jedna z interpretacji, kropla w morzu archetypów i
motywów wędrownych, mglista wizja pojęcia, które towarzyszy człowiekowi
praktycznie od początku, które biegnie z nim poprzez epoki literackie, poprzez
wojny, epidemie i inne katastrofy, które się nie dezaktualizuje, ale i nie
traci niczego na swojej złożoności i tajemniczości. Miłość. Temat równy śmierci na poziomie uniwersalności, bo
staje się niezbędnym do życia podłożem dla wszelkich relacji, działań, decyzji,
uniesień i nieszczęść. Różne twarze nadawała jej ludzkość w nieustępliwym
rajdzie stuleci i pokoleń. Była cząsteczką boską w wielu opowieściach
biblijnych, była cnotliwą białogłową i nawróconą grzesznicą, była oczekująca
Penelopą i zmysłową Afrodytą ,otarła się o etos rycerski i białe chusty niewiast zarzucane na głowy cnych
młodzieńców. Z czasem stała się heroiną, femme
fatale, Don Juanem, Casanovą, Kmicicem, Werterem, Heathcliffem, Jagną …. po
to by finalnie zatryumfować pięćdziesiątą twarzą Greya. Nie będę tego
komentować, bo jest to proces, którego nie popieram i nie rozumiem. Powiem
tylko jedno – szkoda mi tamtych romansów, tamtych wizji, tamtych oparów absyntu
i absurdu. Szkoda mi dawnych amantów, którzy umierali z namiętności i dawnych
kochanek omdlewających w buduarach. Nade wszystko jednak szkoda mi tamtejszych labiryntów
lingwistycznych, języka subtelnego i symbolicznego, retoryki kuszącej symbolem
i urzekającej tajemniczą słodyczą. Pewnie dlatego tak chętnie wracam w rejony klasyczne,
dalekie od współczesnej konwencji, alegoryczne i w pewien sposób nieuchwytne. Niebezpieczne związki to z całą
pewnością niebezpieczna lektura.
Czaruje, kusi, uwodzi. Przeraża, myli tropy oraz nieustannie zmusza do intelektualnych akrobacji. I
pomyśleć, że została napisana z nudów…
„… będę cię kochał miłością najtkliwszą, najpłomienniejszą nawet, choć
najpełniejszą szacunku…”
Cudownie się kłamie na kartach tej powieści. Zwiewnie ale i
namiętnie. Chytrze, ale i boleśnie. Wspaniale się tutaj gra emocją, doznaniem,
porywem namiętności. Doskonale się drażni czytelnicze ego niezwykłymi w swej
prostocie łamigłówkami behawiorystycznymi. I to na długo przed powstaniem
psychoanalizy, na długo przed rozwojem antropocentrycznego nastawienia na
podświadomość i jej wybory. Owszem, osiemnastowieczna
Francja to wdzięczny materiał. Owszem, ówczesne umiłowanie hedonizmu połączone z
arystokratycznym znudzeniem, to wręcz idealna oprawa miłosnej intrygi. Niemniej
jednak zuchwałość i bezczelność narracji wyprzedza w tym przypadku swoją epokę.
Powiem więcej- jest to styl unikatowy na skalę światowej literatury odbieranej
jako całość. Książka, która ewidentnie traktuje o seksie, i w której nie ma
choćby jednego słowa odnoszącego się do fizyczności tego aktu. Żadnych opisów
technicznych, żadnych wycieczek w rejony erogenne, żadnej dosłowności. Wszystko
ukryte za muślinowa zasłonką alkowy. Wszystko ubrane w poetyckie epitety. Namiętność,
pożądanie, ból, zemsta, zazdrość, a nawet poronienie… Wszystko w lirycznych
szatach idealnie zsynchronizowanych z obowiązującą sztuką retoryki.
Majstersztyk! Listy natomiast stanowią wspaniałą formę przekazu idealnie
dopasowaną do treści. Dynamizm akcji nie tyle, że nie traci, ale nawet
sporo zyskuje na tym zabiegu. Utwór ten
bowiem czyta się z zapartym tchem nawet w dzisiejszych, bezpruderyjnych czasach. I czyta się go po prostu fantastycznie.
„… Oczekiwałam spokojnie chwili, która miała mi odsłonić wielką
tajemnicę…”
Femme fatale,
motyw stary jak świat. Kobieta, która urzeka i pociąga, uzależnia i niszczy,
truje i zabija… ale nie daje o sobie w żaden sposób zapomnieć. Uosobienie
toksycznej siły namiętności, słodka droga do klęski. Obraz malowany i opisywany
z niesłabnącym powodzeniem. Od rajskiej Ewy po Matę Hari. A w międzyczasie
pojawia się hrabina de Merteuil, jakże zacna przedstawicielka zjawiska, jakże
misternie utkany symbol. Autorka intrygi doskonałej, egocentryczka z
przeszłością, którą życie nauczyło działania ukierunkowanego jedynie na własną
korzyść. Zło wcielone. I pytanie – czy taka postać naprawdę ma płeć? A po nim
gorzka refleksja, w której czyste i dobre uczucia zostają bezwzględnie
podeptane, w której zło wdziera się w najmniejszą nawet szczelinę. Odwieczna
walka. Pojedynek, który nie pozostawia zwycięzców. Ofiarami natomiast stają się
ludzie ulegający uczuciom, owładnięci pragnieniem szczęścia kogoś innego niż
siebie. I dlatego właśnie nie zagłębiam
się szczególnie w analizę głównej
postaci męskiej, bo ile o Valmont jest bohaterem skrojonym wręcz
idealnie na poziomie pewnych archetypicznych zachowań, o tyle od samego
początku jasnym staje się fakt, że to on jest tutaj personą słabszą,
wrażliwszą, bardziej podatną na manipulację. Prawdopodobnie to, że finalnie
przegrywa mężczyzna, a tryumf, jakkolwiek krótkotrwały, święci kobieta, ma
również swoje znaczenie w odniesieniu do osiemnastowiecznej hierarchii
towarzyskiej, niemniej jednak w odbiorze szerszym i bardziej uniwersalnym
chodzi raczej o symbol ślepej zemsty i zazdrości, o symbol zła, które niszczy
wszystko, co napotka na swojej drodze.
Nie da się jednak uciec od noszącej znamiona perwersji myśli, iż markiza
de Merteuil jest perfekcyjną obserwatorką rzeczywistości, że wykazuję się w
swoich działaniach nadludzką wręcz inteligencją, że pociąga za sznurki z boską
niemalże precyzją. I że jest w tym wszystkim niezwykle pociągająca. Dokładnie
tak jak grzech…
„… Przybądź, aby odnaleźć spokój i szczęście…”
Czy to oznacza, że finalnie opowieść wieńczy szczęśliwe
zakończenie? W żadnym wypadku. Ostatnie strony owiane są bowiem smutną
refleksją i mrokiem rodem ze starodawnych legend. Wszystkie wątki kończą się
fatalnie. Zdemoralizowana dziewczyna trafia do klasztoru, uczciwy młodzieniec
wyjeżdża na drugi koniec świata, a ludzie, którzy odważyli się zakochać i tym
samym pokrzyżować misterne plany reżyserki zdarzeń, muszą, zgodnie z jej wolą,
umrzeć. Ona sama natomiast ostatecznie ponosi sromotną klęską i zostaje
zdegradowana oraz upokorzona na każdej praktycznie płaszczyźnie. Zbrodnia
doczekuje się więc kary. Sprawiedliwość zwycięża. Jej projekcja natomiast zdaje
się nawiązywać i do antycznej koncepcji fatum, i do licznych motywów
biblijnych. Intryga ujęta w klasyczne ramy, które nie pomijają procesu
budowania napięcia, znaczenia punktu kulminacyjnego oraz działania czynnika
nadprzyrodzonego, który jako jedyny, jest w stanie wymierzyć
sprawiedliwość. A przy okazji niezwykle
oryginalna forma, żywy, bogato zdobiony język
i listy, które dosłownie czarują swoją retoryką. Czyż to nie brzmi jak
definicja dzieła idealnego? Czy można było ująć temat lepiej, sprawniej, bardziej
interesująco?
………………………………………..
Niebezpieczne związki
to książka znajdująca się poza normami i szablonami. Łamie stereotypy, płynie
pod prąd, jest na wskroś oryginalna. Oburzyła już niejednego krytyka, stanęła
ością w gardle niejednemu historykowi literatury. Utwór nieprzeciętnie dobry,
ponadczasowy i niezwykle klimatyczny. Jestem bardzo ciekawa czy w dzisiejszych
czasach doczekuje się jeszcze atencji…

Uwielbiam Twoje recenzje! Jesteś niesamowicie oczytana, widzisz analogie, powiązania... Trochę szkoda, że zdradzasz tutaj zakończenie, ale w sumie - ta historia jest przecież znana od lat :)
OdpowiedzUsuńDziękuję 💚💚
UsuńA zakończenie zdradzam w sumie bez wyrzutów sumienia, bo w tej książce wcale nie o to chodzi.
Muszę przeczytać tę książkę. Twoja recenzja jeszcze bardziej mnie do tego zachęciła.
OdpowiedzUsuńAż muszę wrócić do tej książki :) Pamiętam dobrze jej dwie znakomite ekranizacje.
OdpowiedzUsuńLata temu czytałam tą książkę i właśnie zapragnełam to zrobić znowu
OdpowiedzUsuń