KĄCIK SENTYMENTALNY: Świat jako klatka – Ken Kesey Lot nad kukułczym gniazdem



„…Kiedy umrę, przypnij mnie do nieba…”  ,mówi Indianin do swojego syna,  któremu wkrótce Kombinat wmówi szaleństwo. Są teksty, które zapadają w serce na długie lata. Są słowa wydzierające w umyśle trwałe znamiona. Są książki, do których się wraca wiedząc, że powrót zaboli, że otworzy rany, które ma każdy z nas, bo przecież wszystkich coś zniewala, uwiera, zamyka w tajemniczych, okrutnych celach. Społeczeństwa więzione przez totalitaryzm, fanatycy w niewoli własnych urojeń, dusza zamknięta w ciele, ludzkość wrzucona do bezdennej klatki strachu przed śmiercią… Nie ma miejsca, w którym można by się ukryć. Kombinat jest wszędzie…
Po raz pierwszy, drugi i trzeci czytałam Lot nad kukułczym gniazdem podczas studiów. Zawsze w wersjach bibliotecznych, zawsze z poczuciem winy za czas ukradziony tzw. literaturze właściwej, tej którą powinnam przyswajać do egzaminów, mądrej ponadczasowej klasyce. Prawdopodobnie ze względu na młody wiek, moja pełna sarkazmu ignorancja sięgała wówczas zenitu i wywoływała we mnie rodzaj przedziwnego, butnego wręcz optymizmu. Bo jakże to tak poddać się tak po prostu ? Jakże to tak dać się złamać? Dzisiaj, kiedy patrzę wstecz i widzę swoje własne życiowe elektrowstrząsy, które w równym stopniu edukują i podcinają skrzydła, wiem już, że wewnętrzna wolność to nie wszystko. Wiem, że życie lubi się zaplątać, zakleszczyć, nienaturalnie wygiąć. Dzisiaj jestem w stanie  w pełni zrozumieć słowa : „…Co mogli, już mi zrobili…”. Dzisiaj, mając tyle lat ile mam i żyjąc w skomplikowanym świecie niedomówień i nieporozumień na płaszczyznach moralnych i etycznych, jestem w stanie przemyśleć ten utwór pod zupełnie innym kątem. Dzisiaj widzę już w pełni jego ponurą, groźną i przerażająco smutną twarz.

Zniewolona dusza

Wolność jest odwieczną tęsknotą ludzkości. Co stanowi jej rdzeń? Gdzie bije jej źródło? Co to znaczy być wolnym? Tak trudno jest ją zdefiniować  bez patetycznych i demagogicznych wycieczek, a tak łatwo przychodzi nam przecież nazywanie zniewolenia. Ten bolesny dysonans wybrzmiewa tym okrutniej, że definicje braku wolności zalewają nas niemalże z każdej strony. Dzisiaj walczy się o wolność praktycznie w każdym aspekcie życia. Nie pozostaje więc nic innego jak smutny wniosek, że wszystko ją zniekształca. Nie jesteśmy bardziej wolni niż współcześni więźniowie polityczni, mamy ograniczone pole manewru,  podobnie jak mieszkańcy uchodźczych gett. Modne pojecie wolności wewnętrznej zostało już dawno bardzo poważnie zakwestionowane. Kesey postawił bowiem w swoim utworze człowieka wolnego i pełnego nieokiełznanej buty w obliczu machiny zniewolenia, w obliczu potężnego systemu i pokazał w  jaki sposób ten morderczy mechanizm zrobił z niego miazgę. Nie będę się rozwodzić na temat ideologicznych wartości książki, nie będę opisywać jej antysystemowych oraz antykonformistycznych walorów, bo o nich wie każdy, komu ten sztandar kultury hipisowskiej znany jest choćby ze słyszenia. Nie to jest istotne w moim aktualnym odbiorze. Dzisiaj jestem już bowiem w stanie skupić się na jego uniwersalności, na schematach działania niewoli, na filozofii wszechobecnej klatki. Człowiek ukazany w utworze jest więźniem i na takiej kreacji oparte jest jego główne przesłanie . Czym jest więzienie? Może być czymkolwiek – totalitaryzmem, nałogiem, słabością, inwalidztwem. Natomiast  najbardziej widocznym tropem zdaje się być pułapka ujednoliconej do bólu normy, rozkładu, planu, na wskroś przemyślanej wizji, w której wszelakie odchylenie powinno być eliminowane. Jakże to pięknie współgra ze wszystkim co wcześniej i później zostało w tej materii stworzone, z Orwellem, z V jak vendetta, nawet z Żonami ze Stepford. Jakże to  cały czas okrutnie wybrzmiewa w potwornym  krzyku dziejowym tych odrzuconych, tych którzy nie pasowali. I ciągle nie wiemy kto jest wolny - Okresowi, czy może Chronicy, do których już nie dociera głos Wielkiej Oddziałowej? Ci którzy przybyli leczyć się w zakładzie, czy ci zdrowi, doskonale wpisujący się w założenia  Kombinatu?   Wolny zdaje się być McMurphy, który przenika w struktury szpitala jakby z innego świata, z zupełnie innej perspektywy, który różni się od pozostałych  w jakimś nadprzyrodzonym wręcz wymiarze, który ma silę podjąć walkę i zapłacić za wolność najwyższą cenę.  „… a przecież McMurphy też jest tylko człowiekiem ze skóry i kości, który kiedyś opadnie z sił, zżółknie i umrze, jak my wszyscy. Podlega tym samym prawom: musi jeść i przezwyciężać podobne przeszkody, więc powinien być równie bezradny wobec Kombinatu jak wszyscy…”. A tymczasem wcale nie jest, mało tego,  jego niezwykłość, świeżość i  prostolinijna odwaga, dają mieszkańcom szpitala coś w rodzaju nadziei. McMurphy jawi się jako postać przynosząca zmianę. Nie zostanie wybawicielem, bo na zbawienie rzecz jasna nikt tutaj nie liczy, ale choć trochę odmieni utarty schemat, choć trochę zatrze mechaniczne tryby. Jego konflikt z Wielką Oddziałową stanowi dla pacjentów szansę na obserwowanie od dawna upragnionych igrzysk. Kibicują mu, choć niejednokrotnie boją się tego, co może nadejść. W rezultacie to właśnie  dzięki  niemu otrzymują szansę wyboru, dzięki niemu dostrzegą także grymas strachu na twarzy oprawcy, grymas, który  pozwoli im kiedyś podjąć decyzję o odejściu  w nieznane. Tragizm postaci McMurphy’ego polega na tym, że musi dać się złamać, aby inni mogli o siebie zawalczyć. Wolność w konfrontacji ze zniewoleniem odnosi tutaj dramatyczne zwycięstwo,  składa bowiem ofiarę ze swojego najdzielniejszego wojownika. Czytelnik nie jest w stanie uciec od pytania – kim ja jestem w tej układance, wyzwolonym, czy tym który wyzwala i czym, lub kim, jest moja Wielka Oddziałowa?

Mgła

Dziwnym i niepokojącym miejscem jest szpital psychiatryczny opisany w utworze. Tym, co przemawia do mnie najbardziej  jest mgła. Mgła obecna w salach i na korytarzach. Mgła, która ma coś ukryć, coś zamazać. Nie wiemy czy istnieje naprawdę, czy jest jedynie wytworem psychodelicznych wizji Wodza. Niewątpliwie można uznać ją za metaforę poszukiwań i błądzenia, ale jawi się też przecież jako czynnik dający poczucie bezpieczeństwa. Bromden mówi wprost: „…Tego właśnie McMurphy nie potrafi zrozumieć – tego, że chcemy być bezpieczni. Usiłuje wyciągnąć nas z mgły na otwartą przestrzeń, na której będziemy stanowić łatwy cel…”. Dlatego właśnie mgła staje w opozycji do wolności, która sama w sobie, zdaje się być niebezpieczna i naszpikowana zasadzkami. I to właśnie w tym miejscu, gwóźdź programu, czyli ucieczka w strefę rzekomego komfortu, w stronę prostej, wyprasowanej rzeczywistości, wystawia główkę do słońca i drażni czytelnika żrącym zapachem niepewności. Wybory, przed którymi postawił Autor bohaterów zdają się być niewyobrażalnie trudne. Historia Wodza pokazuje ekstremalnie bolesny proces, w wyniku którego człowiekowi zostaje odebrane w zasadzie wszystko – dom, korzenie, tożsamość, poczucie wpływu na rzeczywistość. Jego nostalgiczne, pełne cichego żalu wspomnienia są dosłownie rozdzierające. Ten udający głuchoniemego człowiek jaki się jako postać niemalże przezroczysta, dobrowolnie pozbawiona głosu, samoistnie wyrzucona poza nawias wszelkiej liczącej się i cokolwiek znaczącej egzystencji. Nic dziwnego, że czuje się najlepiej we mgle, w mroku, w cieniu. To ludzkie widmo przemykające ze ścierką przez korytarze szpitala budzi lęk w tym samym stopniu co współczucie. Doskonała kreacja, która wywołuje niewiarygodnie mocne refleksje. Brutalnie podeptana wolność zdaje się w niej powstawać i wołać – ciągle tu jestem, tylko nie chce mi się już do was gadać, ale to mój wybór, to jest cały czas mój wybór.
I znowu powraca pytanie o kontrasty, o granice wolności i zniewolenia. I znowu mgła zdaje się otulać to czego widzieć nie chcemy. I znowu wygładzone, zmiękczone sumienie cichutko przypomina, że w zasadzie Kombinat nie jest taki najgorszy, że przecież czasem całkiem przyjemnie jest w tym bezpiecznym mroku nieświadomości. Symbolika mocna do granic dyskomfortu. Potężny przekaż budzący wszystko to, o czym tak bardzo chciałoby się nie pamiętać.

Bunt

Zdawać by się mogło, że bunt jest prosty, logiczny, że stanowi naturalną konsekwencję zniewolenia. W sytuacjach trudnych można by określić go jako  poszukiwanie wyjścia, jako pierwotny instynkt stawiania oporu. W utworze nie ma mowy o buncie wymuszonym, zblazowanym, znudzonym, stylizowanym na Mrożka. Tu jest przeciwko czemu się buntować, tu jest skąd uciekać. Podstawowe pytanie nie brzmi jednak – w jaki sposób?,  ale – po co? Czy świat poza murami aby na pewno jest lepszy? Czy poza murami w ogóle coś jest? Krótka wizyta w tzw. normalnej rzeczywistości raczej nie pozostawia złudzeń. Wszystko bowiem  jawi się jako jeden wielki harmonogram, jako boleśnie uporządkowany makrokosmos: „…Ujrzałem tych pięć tysięcy identycznych domów wytłoczonych przez jedną maszynę i rozrzuconych po wzgórzach pod miastem, domów prosto z fabryki, złączonych jeszcze razem jak świeże serdelki (..) u stóp wzgórza zaś plac zabaw okolony drucianą siatką i następną tablicę: MĘSKA SZKOŁA IM ŚWIĘTEGO ŁUKASZA, i pięć tysięcy dzieciaków ubranych w zielone sztruksowe spodnie, białe koszulki i zielone pulowerki (..). Te pięć tysięcy dzieciaków mieszkało w tych pięciu tysiącach domów należących do facetów, którzy wysiedli z pociągu. Domy były tak podobne, że dzieciaki myliły się co pewien czas i szły do innych domów i do innych rodzin. Nikt tego nie zauważał. Jadły i kładły się spać...”. Próby zostają jednak podjęte, bo lepiej mieć wybór niż go nie mieć. Lepiej jest sprawdzić. Bunt nie staje się jednak rewoltą ani przewrotem. Jawi się za to jako nieustanna próba sił i przesuwania granic, jako plątanina małych zwycięstw i porażek obu stron. Takie nieprzerwane zbrojenie się i stroszenie piórek, taka swoista zimna wojna. Widomo od początku kto jest silniejszy, a kto jedynie podskakuje. Wiadomo kto ma władzę i kto „dobrodusznie” nie chce jej nadużywać czekając na właściwy moment, w którym będzie można sprowokowanemu przeciwnikowi zadać ostateczny cios. Tragiczny finał nie pozostawia jednak zbyt wielu wątpliwości – nikt tutaj nie zwycięży. Mechanizm zniewolenia osłabnie, poluzują się łańcuchy, a murom wypadnie pojedynczy ząb krat, zwolni się tempo, rozjaśni  otoczenie, ale tak naprawdę nikogo to nie ucieszy, bo przecież na zewnątrz czekają nowe wiezienia, nowe więzy, nowa batalia. Ponury, przygnębiający motyw świata jako globalnej klatki zdaje się pochłaniać otoczenie, w którym kilka żałosnych postaci budzi się po alkoholowej libacji tonąc w własnych  słabościach i lekach. Nie da się oszukać ludzkiej natury, nie da się zaprzeczyć faktom, nie można nikomu ufać, bo nikt spośród żywych jeszcze nie był poza Kombinatem. Dlatego właśnie śmierć staje się jedynym aktem wolności. To ona ma moc  wywalającą i to ona jawi się jako swoista przysługa oddana towarzyszowi niedoli. Pamiętacie książkę Zdążyć przed Panem Bogiem ? w pewnym sensie mamy tutaj podobny motyw. Chodzi o to, żeby skoczyć zanim oprawca popchnie, zagazuje, zastrzeli, zapanuje nad umysłem. Śmierć  jest jedyną formą buntu i wolności. Smutny, przerażający, wręcz wywołujący dreszcze obraz systemu, świata, ludzkości.

Bezsilność

Dlaczego McMurphy nie ucieka mając przed sobą otwarte okno? Dlaczego w kulminacyjnym momencie postanawia się poddać? Odpowiedź poraża okrutnym banałem - jest pijany, niewyspany, pokonany przez proste, fizjologiczne wręcz słabości. I  z takim właśnie  obrazem człowieka finalnie zostawia nas Autor. Człowiek jako niewolnik, człowiek jako konformistyczny leń, człowiek , któremu do szczęścia potrzeba kawałka łóżka do spania, meczu w telewizji, wódki i prostytutki od czasu do czasu.  Czy McMurphy naprawdę nie ma wyjścia , czy też uskutecznia  wtłaczaną ludzkości od zarania dziejów bezsilność, która zdaje się być smutnym testamentem pokoleń? Czym jest świat, jeśli nie jednym wielkim, głuchym więzieniem?
Nie sądzę, aby jakikolwiek rekomendacje były potrzebne w przypadku lektury tej wagi, dlatego się od nich powstrzymam. Dla mnie jest to  boleśnie zapadająca w pamięć książka – symbol. Mam jednak wrażenie, że dopiero teraz jestem w stanie ją odebrać z należytą uważnością i wrażliwością. Między innymi właśnie dlatego tak lubię powroty do utworów, które już kiedyś czytałam. Dziś już się w ten sposób nie pisze, dziś tamta retoryka zdaje się być pokryta sporą warstewką kurzu. Jednak nie sądzę, aby temat kiedykolwiek się zdezaktualizował. Tytuły nawiązujące do Lotu nad kukułczym gniazdem można by  mnożyć bez końca. Napiszcie więc proszę w komentarzach, które obrazy literackie i filmowe – nowe, stare i prehistoryczne – wam osobiście kojarzą się z motywem świata jako globalnej klatki.   


Komentarze

  1. Chciałem przeczytać całość, bo wydaje się dobrym tekstem. Tym bardziej, że przywołujesz "Lot nad kukułczym gniazdem". Niestety nie jestem w stanie tego przeczytać. Biały tekst na ciemnym tle wypala mi oczy! Jak dla mnie to w ten sposób nie da się czytać dłuższych tekstów :( Może czas pomyśleć o małych zmianach na stronie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę? W życiu bym na to sama nie wpadła, więc dziękuję bardzo za cenną uwagę. Oczywiście, pomyślę o zmianach na stronie.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  2. Widziałam film, książki jeszcze nie czytałam. Ale po recenezji wydaje się, że warto sięgnąć.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo znana powieść. Film trochę przyćmił książkę, dlatego nigdy po nią nie sięgnąłem. Twój wpis przypomniał mi o jej istnieniu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy przyćmił?? W moim odczuciu książka zawsze będzie górować nad adaptacją filmową i tak też jest w tym przypadku, choć obraz Formana rzeczywiście jest więcej niż wybitny .

      Usuń
  4. Widziałam film kilkukrotnie , natomiast książki jakoś nie miałam okazji przeczytać. Będę musiała to w końcu nadrobić :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koniecznie;)
      Film jest doskonały, ale książka to jednak książka.

      Usuń
  5. Jest to książka, która niewątpliwie należy do pewnego rodzaju klasyki Dziwię się że jeszcze po nią nie sięgnęłam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to klasyka w czystej postaci. Zdecydowanie polecam lekturę.

      Usuń
  6. Nigdy tego nie czytałam ,a powinnam , a tylerrazy się przymierzałam...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zachęcam więc do ponowienia prób.
      Za jakiegoś powodu książka pozostaje w tym przypadku w cieniu filmu. Moim zdaniem , bardzo niesłusznie. Owszem, film jest genialny, ale przecież ciągle stanowi jedynie adaptację...

      Usuń
  7. Chcę przeczytać, cytat i Twoj opis mnie przekonał!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję:)
      Zapraszam do lektury. Koniecznie podziel się wrażeniami! !

      Usuń
  8. Ogladałam, ale książki nie czytałam. Od jakiegoś czasu nie oglądam ekranizacji zanim nie przeczytam książki. Bo potem już nie sięgam po nia. I tak było w tym przypadku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego ja zawsze trzymam się kolejności - najpierw książka, później (ewentualnie) film.
      Natomiast któraś z kolei odpowiedź sugerująca znajomość filmu bez lektury książki, sprawia wrażenie pewnej powszechności zjawiska. W tym przypadku film, niewątpliwie genialny, chyba jednak "pożarł" książkę. Trochę szkoda...

      Usuń
  9. Książki jeszcze nie czytałem. Ale tak pięknie o niej piszesz, że chyba przesunę ją wyżej na liście tych, co czekają na lekturę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komplement ;)
      Nie sądzę, abyś pożałował przetasowania na liście ;)

      Usuń
  10. Nie spotkałam się ani z książką, ani z filmem, ale czuję się zaciekawiona i będę miała te pozycje na uwadzę :)

    Pozdrawiam i zapraszam:
    Biblioteka Feniksa

    OdpowiedzUsuń
  11. Kilka razy miałam książkę w dłoniach, ale jakiś nie dałam rady skończyć.

    OdpowiedzUsuń
  12. Wspaniała powieść. Kocham na równi z ekranizacją zmarłego niedawno Formana. Czytałam ją dwa razy i całkiem możliwe, że kiedyś sięgnę po raz trzeci. Prawie tak samo ważna dla mnie jak "Ptasiek" Whartona.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Ptasiek"... to również i dla mnie niezwykle ważna lektura.
      Ekranizacja " Lotu nad kukułczym gniazdem" jest rzeczywiście wybitna i pewnie dlatego książka w tak wielu przypadkach pozostaje w jej cieniu...

      Usuń
  13. Wstyd się przyznać, ale nigdy nie czytałam...po Twojej recenzji w wolnej chwili po nią sięgnę:) Angelika F

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. o to właśnie miałam zamiar napisać, nidgy nie miałam okazji przeczytać, mimo, że tytuł i bardzo dobrze znany.

      Usuń
    2. Dziewczyny, w takim razie zapraszam do lektury ;)

      Usuń
  14. Kasiu, bardzo mi się podoba jak piszesz! Najbardziej zaintrygował mnie fragment o mgle. Dasz wiarę, że jeszcze nie czytałam tej książki? Rozumiesz, to jedna z tzw. półek wstydu... Piszesz, że taka książka nie potrzebuje rekomendacji, właśnie Twoja opinia sprawiła, że mam ochotę wreszcie ją przeczytać!!! Dziękuję :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ;)
      Oj, o półkach wstydu nie musisz mi mówić. Mam swoje i pocieszę Cię...na jednej z nich jest np Sienkiewicz, oprócz "Quo vadis" praktycznie nietknięty (nie wiem jak udało mi się bez niego skończyć studia polonistyczne, ale mam nadzieję, że żaden z moich ówczesnych profesorów-literaturoznawców teraz tego nie czyta ;) )

      Nie obrazisz się jeśli przy okazji komentarza załatwię trochę prywaty? Chodzi o to, że napisałam Ci maila jakiś czas temu, a wiem, że czasem moje wiadomości wrzuca odbiorcom do spamu. Zechcesz sprawdzić, czy dostałaś mój mail? Po prostu daj mi znać czy doszedł. Z góry dziękuję i pozdrawiam ;)

      Usuń
  15. Widziałam film ale książki nie miałam okazji do tej pory przeczytać...

    OdpowiedzUsuń
  16. Kilka książek, które w młodości czytałam nie zrobiły na mnie wrażenia, coś wyłapywałam, ale bardziej intuicyjnie, dopiero z czasem, nabytym doświadczeniem, wracam do nich z innym nastawieniem, i jak wiele wyciągam dla siebie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To dokładnie tak jak ja😊
      Dlatego tak lubię literackie podróże sentymentalne

      Usuń
  17. Ja nie czytałam, ale film oglądałam kilka razy! <3

    OdpowiedzUsuń
  18. Cytat otwierający ten esej jest genialny, recenzja świetnie napisana, a sam "Lot" to dzieło wszechczasów jak zresztą większość powieści parabolicznych. Scena finalna wbija w fotel, podobną technikę stosuje np. von Trier (akurat filmowo mi się skojarzyło, bo ekranizacja tej książki też jest świetna ) i myślę, że paradoksalnie wymusza działanie, bo ktoś za nas wybrał już bierność. Zastanawia mnie jedynie, jak to odbierają ludzie, dla których wolność nie jest podstawą wartością...ale pewnie nie czytają takich książek ��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję☺
      Właśnie ta bierność w ujęciu ponurego testamentu pokoleń jest czymś najbardziej poruszającym.
      Książka jest tak głęboka, że praktycznie można o niej dywagować bez końca.
      von Trier...no oczywiście.

      Usuń
  19. Kocham ekranizację, ale jednak moje serce zdobyła przede wszystkim książka. Był czas, że po prostu kończyłam ją czytać i zaczynałam od nowa. Zdecydowanie najważniejsza książka w moim życiu.
    Twój tekst dał mi do myślenia. Chyba powinnam przeczytać "Lot..." jeszcze raz. Upływ czasu trochę zatarł moją pamięć o tej książce, a mój młody wiek w czasie, gdy ją czytałam, nieco jednak spłycił jej odbiór. Muszę przeczytać ją jeszcze raz, jako dorosła osoba.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz