OCALIĆ OD ZAPOMIENIA
Moja babcia nazywa się Zofia Nachman. Urodziła się w
Lubomierzu. Tu też spędziła całe swoje życie. Obecnie ma dziewięćdziesiąt sześć lat. Jest ciągle
sprawna fizycznie i posiada, jak na ten wiek, bardzo jasny umysł. Czasem się jednak
zapomina, nie może sobie przypomnieć co się działo poprzedniego dnia, albo jak
się nazywał jakiś członek rodziny. Są jednak wydarzenia, których nigdy nie
wymaże z pamięci, które odtwarza z fotograficzną wręcz dokładnością.
Moja babcia przyszła na świat 15 grudnia 1922 roku. Kiedy
wybuchła wojna miała siedemnaście lat. Pamięta. Wszystko pamięta. Ta niewola
będzie z nią do samego końca. Ta trauma
nigdy nie przestanie jej towarzyszyć. To niewyobrażalne cierpienie zabierze ze
sobą dokądkolwiek pójdzie.
Rozmawiamy w jej domu. Mieszka i żyje skromnie. Zawsze tak
było. Nigdy nie oczekiwała niczego ponad to co dostawała. A dostawała dużo, gdy
miała gdzie spać, gdy miała co jeść i gdy nie była bita. Nie potrafię odciąć
się emocjonalnie od jej historii, bo ona płynie również w moich żyłach. Dlatego
wszystko co tu opowiem będzie miało charakter osobisty. Zachowam także
oryginalną wymowę, zachowam gwarę, którą ona posługuje się na co dzień, i w
której została wychowana. Jeżeli mogę ocalić od zapomnienia jej drogę, zrobię
to , bo uważam, że jestem jej to winna.
Dało się wytrzymać…
Babcia mówi spokojnie. Czasem się nawet uśmiecha. Mam
wrażenie, że rozmowa przynosi jej jakąś ulgę, że w pewien niezrozumiały dla
mnie sposób lubi o tym opowiadać. Zaskakuje mnie jej fotograficzna wręcz
pamięć. Odtwarza każdy szczegół z niezwykłą dokładnością. To co przeżyła,
zostawiło w niej nieusuwalne ślady.
Pytam o początek wojny. Jak to się wszystko zaczęło? Jak
wyglądał ten dzień w Lubomierzu?
No pamiyntom Tyn dziyń
bo to było trzydziestego dziewiątego roku, piyrsego września .Boli się wszyscy,
no to uciekali do lasa, bo jus słychać było bomby. Nos było dziesięcioro,
ośmioro dzieci i rodzice. Siostra miała dwa lata. W lesie my spali do rana.
Potym się uspokoiło, to kozdy się powracoł do swojego domu.
Skąd wiedzieli, że zaczęła się wojna ? Słyszeli odgłosy
bombardowania. Gdzieś z oddali, jakby to jeszcze na razie nie musiało ich obchodzić.
Wiedzieli jednak, że kiedyś ta
najciemniejsza noc przyjdzie i do nich, że rozpanoszy się również w Lubomierzu,
u Pana Boga za piecem.
Ludzie jakosi pomału
zyli w ty wojnie, bo z początku jesce się nic takiego nie dzioło.
Pozory normalności zachowywano stosunkowo długo. Chodzono do
kościoła, śpiewano kolędy, tańczono na wiejskich zabawach. Ludzie za wszelką
cenę starali się oddalić od siebie ponure wizje . Zwłaszcza, że Niemcy nie
przychodzili do Lubomierza zbyt często. Bywało, że dwa razy do roku, bywało, że
częściej. Ale my jus wiedzieli kiedy
przydo… Skąd? Bo ludzie się nawzajem ostrzegali, bo całą społeczność
zawiadamiał sołtys, albo wójt, albo ktokolwiek, kto wiedział. Natomiast, gdy okupant się zbliżał, należało
bardzo szybko się organizować. Uciekać z domów, wyprowadzać bydło do lasu, spać
w tym lesie bez względu na porę roku i warunki atmosferyczne. Ratować się, bo jak jus Niemcy śli, to wtedy jus była kora
bosko…
Czy nastąpił jakiś przełom? Czy poziom strachu, w którymś
momencie drastycznie wzrósł? Ciężko powiedzieć, bo każda historia jest mocno
spersonalizowana, bo atawistyczny egocentryzm dominuje wszystkie treści. Każdy
tak naprawdę bał się o siebie, ale ludzie trzymali się razem, gdyż tak było po
prostu bezpieczniej.
Babcia smutnieje nagle gdy przypomina sobie rok 1941. W czterdziestym piyrsym roku jus chycili
Żydów szczylać.
Łamie się jej głos gdy mówi: Ludzie jeszcze żyli a Niemcy ich jus przysypywali wopnym. W potocku
płynęła cyrwono woda. Od krwi.
Najtrudniejsze jest jednak wspomnienie jednej wizyty Niemców.
Wizyty, podczas której tak naprawdę wcale nie było żadnego zagrożenia z ich
strony.
Roz wyprowadzili mnie
w las z bydłym no i siedzo…dziewiąto, dziesiąto godzina… no to już pewnie
wystrzylali syćkich. Jo została sama z tym bydłym. Wykukowałam zza kraja, a tu
cichutko ,no to wystrzylali. To po co jo poszła z tym bydłym, mogli i mnie
zabić
Strach o życie. Strach o najbliższych. I przerażająca
poczucie, że nawet śmierć byłaby lepsza od pozostania przy życiu samemu. Samemu
na wojnie. Samemu w świecie pozbawionym wartości i sensu. A jednak instynkt
kazał mimo wszystko walczyć, uciekać, żyć.
Kiedy słucham slow babci, przypomina mi się fragment wiersza
Wisławy Szymborskiej – „…tyle wiemy o
sobie ile nas sprawdzono…” . Nie sądzę abyśmy dzisiaj mieli prawo do ocen
tamtejszych postaw i abyśmy byli upoważnieni do pozwalania na te oceny
komukolwiek .
Herbert z kolei w wierszu Przesłanie Pana Cogito pisze – „zaiste
nie w twojej mocy przebaczać tym, których zdradzono o świcie…”. Dlatego my,
współcześni, mamy w kwestii wojny tylko
jedno prawo i jeden obowiązek – ocalić od zapomnienia.
Przytaczam więc kolejne
słowa, odtwarzam kolejne dramatyczne historie. Staram się ze wszystkich sił poczuć
je choć trochę na własnej skórze.
Niemiecki leśniczy Wais. Człowiek odpowiedzialny za śmierć i
cierpienie wielu osób. Zabił go Jan Wąchała. Zabił go z zemsty, z żalu, z
goryczy po tym jak uczestniczył w koszmarnej jatce pod kościołem zakończonej
zresztą spaleniem plebanii. Niemcy w ramach wendetty oczywiście byli
gotowi uśmiercić i podpalić całą wioskę.
Prowadząc śledztwo trafili jednak na grupę dzieci, które wiedziały kto
zamordował leśniczego, ale które skłamały i powiedziały, że nie wiedzą, że
owszem wszystko widziały, ale sprawcy nie znają, bo on nie był z Lubomierza.
Przesłuchiwano je, poddawano próbom, brano pod włos, obiecywano cuda wianki.
Nie udało się ich złamać, choć kilka razy było bardzo blisko. Grupa dzieci
uratowała całą wieś.
Nie było więc łatwo. Tak naprawdę było koszmarnie, ciężko, przerażająco,
ale ciągle istniała namiastka domu, ciepła, normalności. Niestety również i te
chwiejne fundamenty miały wkrótce runąć.
Człowiek nie umrze od głodu…
Rok 1943 okazał się przełomowy. To właśnie ten czas babcia
wspomina jako najbardziej traumatyczny. Pacyfikacja wsi, więzienie, obóz pracy.
Wojna zaczęła jawić się nie tylko jako
cykliczne napady panicznego strachu, wojna stała się faktem. Szukano
Żydów. Wszędzie. Babcia nie pamięta dlaczego akurat przyszli do nich, dlaczego
na nich padło. Mówi coś o przędzeniu lnu. Żydzi niejednokrotnie parali się tym
zajęciem, zaopatrywali się w jej domu. To wystarczyło.
Potem opowieść staje się już bardziej spójna, choć ciągle
pełna emocji i głęboko zakorzenionego bólu.
Przyśli Niemcy, kozali
nom się pozbierać i wzioni nos (babcie i jej rodziców)i powieżli nos do sołtysa powiedzieć ze nos biero. Małe dzieci zostały
same w domu. To było nad ranem. Nie jedliśmy śniodanio nawet.
Zawieżli nos do
Kamienicy. Tam my siedzieli calutki dziyń. Milicjant z Kamiecnicy był dobry i
tak mi poradził, żebym nic nie godała, choćbym co wiedziała, to żebym nic nie
godała, bo jak bedo godać, to mnie bedo wiyncy bić. Z Kamienicy wzieli nos do Łącka, bo chytali
ludzi do Niemiec. Cały dzień nic my nie dostali jeść.
Dużo było w tej łapance
ludzi pijanych, bo ich pozbiyrali z zabawy, to śpiywali, tańcowali. A jak
wytrzeźwieli to rzygali do jednego wiadra. Tyle było smrodu…
Tu babcia się uśmiecha. Ale zaraz nastrój znowu się
zmieni. Śmiech przechodzi w łzy w
zastraszającym tempie. Ułamki zabawnych
wydarzeń i dobrych wspomnień nie pozostają na długo
Potem nos wzioni do Nowego
Sącza na przesłuchanie.
Chcieli udowodnić, że
Żyd siedział u nos. Bili nos strasznie. Na gołe ciało. Z Czerwonego Krzyża
dawali krem, to jedno drugiego smarowało. Bili okropnie. Ale coś miała robić (łzy). Potem pytali cały czas to samo – kto był?
kto do nos chodził?
To był jedyn dziyń. A
wszystkich dni było dwanoście. Jo spała na łóżku piyntrowym to mnie w nocy nie
tyrpali, ale innych bili i w nocy. Rano zaś jedno i to samo. Potem mnie dali to
ciemnicy. Tam nie było nic ino mur i wiyncy nic. Ani światła, ani nicego, ani
stołka ani nic, ino podłoga i trza było stoć. Od ósme rano. Nie było łodziynia,
nie było rajtek, nie było nicego, bo była biyda. Wzioni mnie stamtela.
Dopytywali się mnie zaś. Mówiłam – jo niewinnie siedzo, bo nos ktoś zdradził.
Wiyncy jo się nie odzywała. Wieczór mi dali troche chleba i troche zupy. Ale
cały dziyn nic nie jeść… co to było, kieli głód był. Ino telo ze z Czerwonego
Krzyza przysyłali chlyb. To już tak dzielili jedym chlebym żeby wystarczyło na
cały tydzień..Rano dostałaś corno kawo i kromko chleba na wiecór zupy takie
rzodziusiyńkie bez chleba i wiyncy nie było nic.
Babcia nie dzieli ludzi ze względu na narodowość. Nie zna
pojęcia „nazista”, nie operuje żadnymi modnymi obecnie określeniami. Wojna
kojarzy się jej ze złem, z dramatem, z traumą. Rozróżnia kata i ofiarę, oprawcę
i zdobycz. Są źli i dobrzy Niemcy, źli i dobrzy Polacy. Różnie bywa. Ewidentnie
zła jest jedynie wojna sama w sobie. Ewidentnie dobry jest pokój.
Protokołowali, bili,
cudowali. Wzioni mnie na protokół a Tyn skoczyl i pyto się mnie. Jo nic nie
wiedziała, bo dzieci u nos nie wypuszczali rodzice .Potem Polak mnie tak
strasznie dusił ale Niemiec skoczył i go odciągnął bo żem zesiniała.
Kiedy nadchodzi wreszcie koniec udręki i mija strach o
własne życia, pojawia się inny rodzaj lęku. Lęk o najbliższych. Co z tego, że się
samemu przeżyje, skoro nie będzie obok
nikogo. Co z takiego życia pełnego osamotnienia…
W ostatnim dniu już
nie dali śniodanio, ani nic ino kozali się mi zbierać. Przyjechoł wójt co umiał
po niemiecku i on straśnie im tłumaczył i móil ze my są niewinni. Bo
dziesięcioro ludzi w jednej izbie, to kaj tyn Żyd mioł tam siedzieć? Kozali się
mi zbiyrac. Ale rodziców nie ma . Bałam się ze mnie wypuszczą, a rodziców
zabiją. I tak straśnie na tym stole leżałam i płakałam a wtedy rodzice wleźli
razem. Tak żem się straśnie ucieszyła. Potem mi godali że jo pojado do Niemiec
a rodzice pójdą do domu na wolność. Ale zaś Tyn wójt tak się staroł żebym do
tych Niemiec nie jechała. Nawet już pieniądze pozyczył, żeby mnie wykupić. Zawiźli mnie mnie do Mszany, a tu głód niech
Pon Bóg broni. A jo się wstydziła iśc po domach i prosić o chlyb. Ale jak żem
przyszła do domu to już mi się ani jeść nie chciało z radości.
Co jest w tym wszystkim najgorsze? Bicie? Owszem, ciężko je
znieść, ale głód zdaje się być trudniejszy.
Bo głód jest straszny.
Jest straszny głód (łzy).Bo kto go nie przechodził to nie wiy, ale jo go
przechodziła i wiem jaki jest głód.
I człowiek nie umrze
od głodu….my nie jedli ani obiadu, ani kolacyje, ani śniodanio …wiesz co to
było… no i człowiek nie umrze!!!
Słowa te zostają
wypowiedziane w formie przestrogi, napomnienia, wezwania do jednej z najtrudniejszych
refleksji. I niech tym się finalnie
staną. Niech przypominają, niech drażnią i zawstydzają nas, współczesnych,
którzy niejednokrotnie zapominamy o tym, że wojna
to jest kora bosko. I wycierpi naród na wojnie (łzy). Wszyscy cierpią, wszyscy.
Zagnali nos do Mszany…
Kolejnym drastycznym etapem roku 1943 był obóz pracy. Odbyła
się łapanka, oczywiście z zaskoczenia. Nic nie zapowiadało katastrofy, aż tu
nagle okazuje się, że wszystko może się zmienić w ciągu kilku chwil.
Wiedzielimy, że Niemcy
bedo, ale zostałam do przyndzynio lnu, bo nie wyglądało to groźnie.W połednie
przyśli Niemcy i wzioni mnie. To był wtorek, jarmark i tam też połapali ludzi.
Było nas wszystkich dwadzieścia osób. Jedna ciotka uciekła i mnie wzieli za nią.
Brali też ludzi starszych po siedymdziesiontce. Siedmioro z Rzek i jesce z
jarmaku ludzie. Jedyn się schowoł i było nas dziewiytnostu zamiast dwudziestu.
No to Niemcy bedo nos strzylać. Jeden z nas go poszedł szukać na okół i znalazł
go. Kazał mu zejśc, bo nos wszystkich chcieli wystrzylać.
Nieustanny strach o życie to jednak jeszcze nie wszystko.
Tym co wywiera największe wrażenie jest sposób w jaki babcia opowiada o
ludziach, jak brutalnie opisuje człowieczeństwo. Jej narracja miejscami staje się mocno zdehumanizowana,
trywialna, nawiązująca do motywów rolniczych czy nawet hodowlanych.
Ludzi się tutaj zagania, przegania, głodzi, bije, wypycha i przepycha. Jak
bydło. Tak byli traktowani i tak o sobie wówczas myśleli.
Zagnali nos do Mszany.
Siedzieli my tam o głodzie, bo tys nom nic nie dali. Potem nos pognali do
Nowego Sącza. Tam tys nie dali jeść. Jeść się chciało, niech Pon Bóg broni. Do
dziś Tyn głód pamiyntom. Jak widzo że chlyb siedzi po ziymi to mnie się serce
kraje , ze jo by wtedy nawet z ziymi ten kawałek zjadła (łzy).
Przerażające wręcz odczłowieczenie widać również w opisach
morderczej pracy przy kopaniu okopów.
Brak podstawowych środków sanitarnych i odzieżowych, koszmarne warunki
mieszkaniowe, kompletna ignorancja na płaszczyźnie higieny, bród, głód, mróz i
choroby. Wyczerpanie fizyczne, degradacja wartości, brutalne deptanie
człowieczeństwa. I ten Niemiec, który jest dobry, bo nie bije i pozwala się
czasem ogrzać.
Rano trza było jeździć
do okopów. Wiezli nos o 4 rano. Na śniadanie była kromka chleba i kawa. Ja
pracowałam na górze, nie w dole, to było mi lepiej.na dobrych Niemców trafiłam
w górze. KJawałek dalej mieli gorzej bo tam stali gestapowcy, i nie wolno im
było nawet stanąć, bo bili . Nas pilnował dobry Niemiec. Byli furmani z
Łętowego, którym wolno było do mnie przyjść bo to byli moi kuzyni, to
posiedzieli, pogodali, to się mi trochę rozerwało.
To była zima. Jeden
furman nam dostarczał potajemnie chleb z domu. Wolno było jeść tylko suchy
chleb, bez masła, bez smalcu…Ale oni po kryjomu w domu wkładali do środka
Smolec, masło… i chleb tak zabezpieczali, że nie znac było, że był krajany. To
już glodu takiego strasznego nie było. Już się dało wytrzymać. Ale z początku
było bardzo ciężko, bardzo. We wilijo bedo nos kompać. Wegnali syćkie baby pod
jeden prysznic. Najpierw zimną wodą, potem wrzącą. A gada wiesz jak się
zawiązała (wszy). Wykompali nos i kozali się nom pozbierać na pasterkę, bo tak
to żeśmy nie chodzili w niedziele do kościoła, tylko żeśmy pryacowali. I to
była jedyna kapiel, bo tak to żeśmy się kąpali. Nie byłaś , ani myto ani
kompano. No taki brudas człowiek był.Nie było kurtek , nie było niczego, ino
pleciony sweter, a przecio mróz był, nieroz nawet ponad trzydzieści stopni. Ale
Tyn Niemiec się nam czasem pozwolił ogrzać przy ognisku. A w Boże Narodzenie
nom kozoł siedzieć calutki dziyń i my nic nie robiły. No był straśnie dobry.
…
Ocen moralnych, ani żadnych innych, się nie podejmę, bo nie
mam do nich prawa. Dlatego tytułem zakończenia powiem tylko, że świadków
historii niestety jest już bardzo niewielu. Nasz czas na poznanie bezpośrednich
relacji zdaje się więc być mocno
ograniczajmy. Słuchajmy póki możemy. Słuchajmy uważnie. Chrońmy co tylko się
da. Uczmy się z pokorą i szanujmy każde pojedyncze słowo, każdą dramatyczną
decyzję. Nie odwracajmy głowy, nie zamykajmy oczu. Ocalajmy od zapomnienia .
Odpowiedzialność za pamięć o tamtych wydarzeniach spoczywa teraz na nas.
Dziękuję! To jest bardzo ważne świadectwo.
OdpowiedzUsuńPiekna i poruszajaca opowiesc. Jak fajnie, ze chronisz od zapomnienia takie historie. Moj tata odszedl w tym roku w wieku 87 lat i tez do dzisiaj przechowuje w pamieci te jego nieliczne okupacyjne historie, jak pracowal u Niemca, jak zawsze gdzies tam przestrzegal, gdzies to w nim siedzialo do konca, ze Niemiec poklepie po plecach, a potem za odchodzacym strzeli. A z drugiej strony stworzylismy wspolna Europe, by to sie wiecej nie powtorzylo. Pozdrawiam serdecznie Beata
OdpowiedzUsuńGdyby jeszcze dało się zachować zdrowy umiar między tym ocaleniem, a zapomnieniem...
OdpowiedzUsuńMoja babcia ma 91 lat i często opowiadała nam wiele cieiawtchyi poruszających historii. Tacy ludzie to skarbnica wiedzy, więc myślę, że warto spisać ich wspomnienia, aby ocalić je od zapomnienia
OdpowiedzUsuńBardzo mnie poruszył ten wpis. Już dawno widziałam link na Facebooku, ale nie miałam spokojnej chwili, aby przeczytać bez pośpiechu. Ciągle jednak pamiętałam, że muszę do Ciebie zajrzeć. I jestem. Wzruszyła mnie Twoja intencja, by zachować tu na blogu cząstkę babci, która tyle przeszła, przeżyła najgorsze. Pięknie oddałaś jej język i scharakteryzowałaś to, co poza językiem. To prawdziwy reportaż. Mogłabyś pisać książki dziennikarskie. Czytałabym. P.S. Pozdrowienia dla babci. P.P. S. Wszystkie Twoje refleksje są bardzo celne. Wojna/ pokój, martyrologiczna pamięć/całkowite zapominanie... tym opozycjom trudno znaleźć równowagę.
OdpowiedzUsuń