Bomba, król i prawa człowieka –Jonas Jonasson Analfabetka która potrafiła liczyć



Czy chcielibyście żyć, mieszkać, pracować, uczyć się i robić zakupy tuż obok miejsca, w którym spokojnie leżakuje sobie bomba atomowa o mocy tysięcy petadżuli, cokolwiek to oznacza, i sile rażenia, która równa z ziemią wszystko w promieniu pięćdziesięciu ośmiu kilometrów? No chyba nie… Czy macie jednak stuprocentową pewność, że absolutnie obok niej, czyli tej bomby, nie żyjecie? Bo ja po przeczytaniu utworu Jonassona takiej pewności nie mam.

Bomba jest jedną z głównych bohaterek tej niesamowitej książki. Towarzyszy ona wszystkim uczestnikom dramatu niemalże od początku i prawie do końca. Trzeba jednak zaznaczyć, że jest to bomba zagubiona, nieplanowana, siódma po sześciu wykonanych oficjalnie, czyli absolutnie nieoficjalna i ponadprogramowa. Bomba przebywa przedziwną drogę, a przez różnorodne sploty pomyłek zawsze trafia w niepowołane ręce i  raczej kiepskie okoliczności. Wpada np. do ogniska, albo w towarzystwie króla i premiera, staje się uczestnikiem dość osobliwego kidnapingu. Tak, przerażająca, zabójcza broń jądrowa, to właśnie o niej mowa.  Nie, nie żadna tam bombka domowej roboty. Bomba, mimo tego, że jest ucieleśnieniem najgorszych koszmarów, niejednokrotnie doświadcza traktowania pobłażliwego, a wręcz pełnego czułości. Wiele razy odbywa się na niej (dosłownie – na niej) akt erotycznej namiętności, czyli innymi słowy – kopulacja, tak więc to, że toczy się z górki razem z cała swoją otoczką pod tytułem wielkie pudło i wózek, to w zasadzie nic takiego, bo tak naprawdę do końca nikt się bombą nie przejmuje, nikt nie traktuje jej poważnie i wszyscy akceptują jej osobliwą naturę. Oddawanie jej, a może być oddana jedynie premierowi, trwa latami i wiąże się np. z obroną pracy doktorskiej z nauk politycznych, okrutnie zresztą udaremnioną. Bomba zawiązuje akcję tego utworu, podtrzymuje napięcie, dostarcza wrażeń. Bomba jest postacią dramatu, kreacją idealną, majstersztykiem w każdym znaczeniu tego słowa. I nie sposób się nie roześmiać, gdy narrator w najbardziej krytycznych chwilach bezczelnie przypomina o jej istnieniu podając oczywiście liczbowe parametry siły rażenia.

Ale bomba to nie wszystko, a raczej nie wszyscy, bo spektrum postaci jest tutaj absolutnie imponujące. Mamy więc dwie osoby, które oficjalnie nie istnieją, ale które za to są nieziemsko inteligentne i spostrzegawcze. Moją faworytką jest Nombeko, czarnoskóra geniuszka, która uczy się języka obcego w tydzień i rozwiązuje zadania matematyczno-fizyczne, od których słabo się robi. Analfabetka, która potrafi liczyć. Analfabetka, która potrafi wszystko.  Nombeko teoretycznie nie ma żadnych szans na choćby ślad godnego życia, a praktycznie… o rany! Tłumaczy na najwyższym szczeblu dyplomatycznym, ma zaszyte pod podszewką kurtki warte fortunę diamenty, zalotników traktuje widelcem wbijanym w udo i każdego, ale to każdego, jest w stanie przekonać do swoich racji. Poza tym mamy Holgera Drugiego, który nie istnieje, bo nie ma go w żadnym na świecie dokumencie, oraz Holgera Pierwszego i jego dziewczynę, czyli antymonarchistów, którzy istnieją na nieszczęście wszystkich pozostałych, a zwłaszcza na nieszczęście króla. Mamy trzy Chinki wykonujące gliniane figurki i skutecznie wmawiające światu, że pochodzą one z czasów dynastii Han, samozwańczą hrabinę hodującą ziemniaki i agentów Mosadu  próbujących nieudolnie deptać Nombeko po pietach. Na próżno jednak, bo gdzie im tam do niej na poziomie sprytu i inteligencji. No i mamy w końcu chińskiego tłumacza dyplomatycznego, hipochondryka, ulegającego za każdym razem jakiemuś w sumie niegroźnemu wypadkowi, który dla niego oznacza wizję rychłej śmierci. Dzięki temu jednak, Nombeko, która zna język wu, a jakże,  może go zastąpić jako tłumaczka. Z tym że nie mówimy tu o tłumaczeniu dosłownym, a o wolnej interpretacji, która, jak się okazuje, jest o wiele bardziej celna niż oryginalna wypowiedź tłumaczonego polityka.

Gdybym miała ten utwór określić jednym słowem, powiedziałabym, że jest uroczy. Uroczy w sposób nieoczywisty, dokładnie tak jak uśmiech mojej córki po stracie górnych jedynek mlecznych. Nie czytałam Stulatka który wyskoczył przez okno i zniknął, jeszcze nie czytałam, więc jest to moje pierwsze zetknięcie z Jonassonem i w ogóle z tego typu literaturą, a trzeba zaznaczyć , że jest to przecież również, średnio przeze mnie lubiana, literatura faktu. Nic to jednak nie zmienia w moim odbiorze, bo o wielkich tego świata pisze się tutaj z taką lekkością, że w zasadzie mogliby oni absolutnie zostać uznani za postacie fikcyjne. Jonasson ma ogromną wiedzę historyczną i politologiczną, ale posiada również taki talent pisarski i gawędziarski, że stworzona przez niego opowieść, w której roi się od faktów historycznych,  ani na chwilę nie staje się nudnym wywodem o sytuacji politycznej jakiegoś tam nieokreślonego świata. A tematy porusza wielkiego kalibru – rasizm, humanitaryzm, demokracja, terroryzm, a raczej różne jego wizje, no i wspomniana już broń jądrowa. Teoretycznie jest więc o czym dumać i nad czym debatować, ale praktycznie w ogóle nie ma na to czasu, bo trzeba wielkie idee umiejętnie zastosować w szarzyźnie codzienności  i po prostu przeżyć, a potem jakimś cudem oddać bombę premierowi. Dlatego właśnie ta pozornie ciężka i naszpikowana trudnymi tematami książka jest  lekka i przyjemna do tego stopnia, że stanowi idealną drużynę antydepresyjną z kocem i herbatą rumiankową.

Utwór Jonassona kształci (cóż, przyznam się, że o ile nie miałam problemu z identyfikacją Nelsona Mandeli, Jose Manuela Barroso, czy Simona Peresa, o tyle Fredrika Reinfeldta i Hu Jintao już musiałam sobie wygooglować) i daje nadzieję. Nadzieję na wielu polach. Rozprawia się bezlitośnie z mitem, że pochodzenie nas determinuje i jesteśmy wobec niego bezsilni. Gloryfikuje intelekt, pracowitość, wytrwałość i szlachetność. Oddaje ludzką twarz możnowładcom i bogom dyplomacji, a przede wszystkim pokazuje, jak ogromny wpływ, nie tylko na własne losy, ale i na bieg historii, może mieć  nawet zupełnie prosty, przeciętny i możliwie najniżej urodzony człowiek. Jest pochwałą człowieczeństwa w każdej postaci, manifestem humanitarnym i prawdziwym aktem uznania dla sprawiedliwości i równości społecznej. A wszystko to w lekkiej formie, od której nie można się oderwać . Niezwykłe, nietypowe, cudnie skonstruowane połączenie absurdu i patosu. Genialna książka.

Osobiście po lekturze Analfabetki mam cichą nadzieję, że takie sprzątaczki, pokojówki i tłumaczki jak Nombeko  istnieją naprawdę i że to dzięki nim ten świat jeszcze nie całkiem zdziadział albo nie wyleciał w kosmos. Owszem, życie bywa skomplikowane, ale jak już nie mamy innego wyjścia i musimy te swoje bomby atomowe ze sobą taszczyć oraz się nimi opiekować, to róbmy to z głową. Bo mamy wpływ. Wszyscy.

Komentarze

  1. Ciekawa recenzja, chętnie przeczytam tą książkę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie polecam☺
      Ciągle ciepło wspominam jej lekturę. Bardzo interesująco skonstruowana opowieść.

      Usuń
  2. Nie zwróciłabym wcześniej uwagi na ten tytuł, a z opisu wnioskuję, że czeka mnie interesująca propozycja czytelnicza, już wciągam ją na swoją listę książek do poznania. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę😊.
      Myślę, że nie pożałujesz 😊

      Usuń

Prześlij komentarz