„…Nigdy nie wiadomo,
czego można się spodziewać od życia. Czasem jednak wiadomo. …”. Takimi
słowami kończy się jedna ze scen podsumowujących utwór Soukupovej. Nostalgiczne
przemyślenia córki, która mocno wzruszona, obserwuje przez okno starzejącego
się ojca, łączą się z niezwykłą aurą mroźnej i śnieżnej nocy. Spadł śnieg i
nagle wszystko okazuje się tym, czym być powinno. Jest biało i pięknie. I choć
to, co znajduje się pod spodem, w tej chwili zdaje się być nieważne, to jednak
nie będziemy mogli długo od tego uciekać. Śnieg bowiem ma to do siebie, że
bardzo szybko znika, topnieje i spływa, podobnie jak wszystkie emocjonalne
warstwy ochronne, jak piękne, sielankowe
iluzje. Nie ma więc powodu, aby się oszukiwać, życie nie zaskoczy.
Przyniesie starość, rozkład relacji, czarny tort i zdradzającego męża, ale da też
przedziwny rodzaj ulgi, która jest formą pogodzenia się z losem i furtką do
pozostawienia trudnego świata przeszłości. Taką właśnie ulgę czuje się po
przeczytaniu książki Pod śniegiem.
Jest to utwór trudny, choć z pozoru może wydawać się lekki,
a wręcz infantylny. Autorka opisuje bowiem coś zupełnie banalnego –jeden dzień
z życia trzech sióstr jadących na przyjęcie urodzinowe ojca . Wrażenie lekkości
potęguje narracja, która jest swobodna i niewyszukana, ot taki zwykły opis podróży
w połączeniu z luźnym zapisem myśli. Nie ma wyraźnie wyodrębnionych dialogów,
co pokazuje, w jaki sposób wypowiadane słowa wynikają z procesu myślowego bohaterów
lub mu przeczą. Lekkość jednak jest pozorna i właściwie już po przeczytaniu kilku
pierwszych stron, czytelnik czuje atmosferę gęstą od żalu i złości. Styl się
jednak nie zmienia i Autorka do samego końca nie rezygnuje z reporterskiej
wręcz prostoty. Mimo to, czujemy bardzo dokładnie wszystko co dzieję się w
aucie Blanki, każdą najmniejszą emocję, każdy grymas twarzy. Soukupova jest mistrzynią
eksponowania detalu i dlatego mamy to co
mamy, czyli bezbłędny zapis tego wszystkiego co może wywołać lawinę trudnych
wspomnień i reaktywować zabliźnioną złość. A punktem zapalnym stają się nawet
zupełnie absurdalne sprawy – brudny pies, dziecko grające na iPadzie, płacz
niemowlaka, zniszczony, stary płaszcz jednej siostry i modny, elegancki
drugiej. Czuje się ciasnotę auta, duchotę
w nim panującą, ma się wrażenie, że wszyscy siedzą tam dosłownie na sobie, także
w kontekście mentalnym. Kiedy w końcu samochód zatrzymuje się na parkingu przed
McDnonaldem i drzwi się otwierają, każdy oddycha z ulgą. Czytelnik również.
Podobnie jest w domu rodzinnym bohaterek. Ciasno, tłoczno, nie ma miejsca, wszystko
zawadza, panuje dziwny, obezwładniający zaduch. Na próżno jednak szukać w
tekście ocen moralnych i wskazywania paluszkiem – to on jest winny, lub - to przez
nią. Siostry wprawdzie oceniają siebie nawzajem bardzo surowo, ale czytelnik
nie dostaje najmniejszej sugestii co do tego, kto mógłby być odpowiedzialny za
fatalne relacje w rodzinie i w rezultacie za jej finalny rozpad. Autorka nie
wchodzi w ton kaznodziejski, nie poucza, nie daje rad. Zamiast tego, dokładnie
i metodycznie relacjonuje bawiąc się tym samym z czytelnikiem i wierząc w jego
inteligencję. Nie wprost, ale jednak na tyle wyraźnie, że można to usłyszeć,
pyta – jak ty się na to wszystko
zapatrujesz, gdzie leży problem w książce, a gdzie w twojej własnej historii?
Doskonały warsztat, sugestywny dzięki swej prostocie styl. Na dziesięć
możliwych punktów przyznaję dwanaście.
Pozornie bohaterkami są kobiety, trzy siostry, oraz ich
matka, ale nie tylko one, bo bohaterem głównym zdaje się być umierający, a
właściwie już martwy, dom. Dom, w którym dorastały Olga, Blanka i Kristyna. Dom,
z którego w sensie mentalnym niewiele obecnie zostało. Dorosłe kobiety wracają
do niego na urodziny ojca, ale w zasadzie żadna się z tego nie cieszy, żadna
nie odczuwa przyjemnego mrowienia na myśl o tym, że zaraz będzie u siebie. Na dodatek okazuje się, że solenizant już w
nim nie mieszka na co dzień i że tak naprawdę wcale nie zależy mu na imprezie,
a od towarzystwa córek woli czytanie gazety. O co więc chodzi? Po co tam
przyjechały? Jeśli nie są to urodziny, to co to jest? Może stypa? Symboliczna
obecność czarnego tortu nie pozostawia wątpliwości. Tak, wszyscy zebrali się w
tym miejscu, aby pożegnać rozpadającą się rodzinę. Nic już nie będzie takie jak
dawniej, każdy o tym wie i każdy musi to po swojemu oswoić konfrontując się równocześnie z własnymi
lękami lub iluzorycznie przykrywając je śniegiem. Blanka musi zmierzyć się z
trudami macierzyństwa, w którym jest zostawiona sama sobie, kompleksami oraz nieustanną fobią na punkcie wierności
męża. Olga staje twarzą w twarz z tęsknotą za bliskością absurdalnie połączoną
z obezwładniającym lękiem przed
związkiem. Kristyna powinna dorosnąć i zrozumieć jak destrukcyjny wpływ ma na
nią relacja z żonatym mężczyzną. Jest jeszcze Marie, czyli matka, i jej
nostalgiczna historia, którą wypełnia trudne małżeństwo pełne toksycznej obecności teściowej i niespełnionych marzeń,
również tych o idealnym macierzyństwie . Marie jest czynnikiem sprawczym całego
zamieszania i to ona w symboliczny sposób serwuje rodzinie czarny tort, czyli
urządza stypę martwemu domowi. Ona też jest postacią, której analiza przynosi
czytelnikowi ulgę, bo jako jedyna jest pogodzona ze światem i ze sobą, jako jedyna znajduje się w miejscu pełnym spokoju
i błogiej ciszy. I nawet jeśli jej refleksje są gorzkie, to ona sama zdaje się
być wobec nich pogodna.
Kilka razy czytałam w recenzjach, że Pod śniegiem to książka, w której marginalizuje się postaci męskie
na rzecz uwypuklenia i podkreślenia bohaterek kobiecych. Nie do końca się z tym
zgodzę. Owszem, byli lub obecni partnerzy sióstr zostają mocno zepchnięci na
bocznicę i właściwie nie kreśli się ich zbyt dokładnie, co zresztą ma sens, bo
akcja jest symboliczną drogą kobiet, którą musza przebyć same, w ciasnocie i
zaduchu własnych lęków i ograniczeń, z tym że jest jeszcze przecież ojciec. I
tu już nie ma mowy o drugim planie. Jest to genialnie skonstruowana postać . Na
pierwszy rzut oka widać go tak mało, że praktycznie nie istnieje w ekspansji
charakterologicznej pozostałych członków rodziny. Jako jedynego bohatera nie
nazywa się go imieniem, mówi się o nim – tata, dziadek, on. A jednak to właśnie ojciec jest obecny na
każdym kroku i to on determinuje miażdżącą większość reakcji i zachowań sióstr.
To jak je traktował w dzieciństwie, jest, jak wszystko inne, opisane w sposób
pozbawiony oceny i miejscami jedynie delikatnie zaznaczone. Wiemy, którą
faworyzował, od której wymagał, i która w największym stopniu była mu obojętna.
I to w zasadzie tyle. A potem praktycznie przez cały czas obserwujemy jak
bardzo jest to ciągle ważne i jak mocno wpływa na dorosłe życie bohaterek.
Ojciec i jego sposób wychowania jest obecny w każdej ich relacji, w każdym leku
i w każdej radości. Ojciec siedzi z nimi w tym zatłoczonym aucie i każe im się
nawzajem osądzać, choć przecież mogłyby zamiast tego wspierać się w trudnych
chwilach. Ojciec zaszczepia im ducha rywalizacji o swoje względy, niekoniecznie
sprawiedliwie, nagradzając atencją za spełnianie
oczekiwań. To nie mija z wiekiem. Siostry ciągle toczą bój o jego uwagę i
ciągle widzą w mężczyznach, również w swoich partnerach, wojenny front. Dlatego
Blanka tak bardzo boi się zdrady męża, a Kristyna nie umie zakończyć fatalnego
związku.
Takich archetypów jest w książce oczywiście o wiele więcej i
wszystkie są bezbłędne. Relacje, w całym swoim okrucieństwie, są tam
przekrajane wzdłuż i bezlitośnie odsłaniane. Psychologiczne harakiri dokonuje
się na oczach czytelnika i wybrzmiewa chłodnym pozbawionym emocji tonem. To
jest najbardziej porażające i najmocniej wbija w fotel. Kto z nas nie mógłby
utożsamić się z jakąś częścią tej historii? Kogo choć trochę ona nie zaboli?
Jej dosłowność jest jak wewnętrznym
szept, który mówi, że to przecież mogę być ja , że to w sumie opowieść także i
o mnie. Uwagę zwraca fakt , że tu nie ma żadnej oficjalnej patologii, żadnej
zbrodni w lesie, żadnego molestowania. Tu nie ma nawet awantur. To jest
normalna rodzina, a nie jakiś odległy świat, któremu można wielkodusznie
współczuć, ale nie trzeba się z nim utożsamiać. Ojciec jest wykładowcą, siostry
świetnie sobie radzą pod względem finansowym, mają mieszkania, samochody, są
dobrze wykształcone. A jednak, taki z pozoru miły domek, krwawi i umiera na
oczach wszystkich. Umiera nie pod wpływem jakiegoś dramatycznego impulsu, ale
po długiej i wyczerpującej chorobie, bo to nigdy nie był zdrowy dom. Nie
odchodzi jednak zupełnie bez śladu, zostawia bowiem schematy zachowań, które są
i pewnie długo jeszcze będą obecne w życiu dorosłych już córek. Marie jest
jedyną osobą, która te bolesne zrosty podświadomości zauważa i likwiduje. Tylko
ona jest spokojna w tej plątanie zranień i złości. Tylko ona zachowuje dystans
i właściwie nie oczekuje już niczego. Czy córki pójdą jej śladem i stawią czoła
swoim lękom? Czy też może wszystko przysypie śnieg iluzji? Te pytania pozostają
otwarte. Natomiast fakt, iż wybrzmiewają na tyle głośno, że czytelnik bierze je
również do siebie, niech będzie dowodem na to, że powieść ta jest mistrzostwem
świata jeśli chodzi o rys psychologiczny i sugestywność postaci.
Z literaturą czeską jest trochę tak jak z ulubioną restauracją,
w której pracuje zaprzyjaźniony kucharz. Przychodzisz, mówisz – nakarm mnie
czymś dobrym – i wiesz, że w sumie nieważne co ci poda, bo cokolwiek by to nie
było, będzie smakować fenomenalnie. Kiedy w książkowym menu widzę więc czeskie
nazwisko, biorę utwór niemalże w ciemno. Klimat tamtejszego pisarstwa jest nie
do podrobienia i nie ma znaczenia, czy to jest kryminał, powieść obyczajowa,
czy quasi-autobiografia. Soukupova natomiast zajmuje u mnie absolutnie topowe
miejsce. Uwielbiam jej prozę i mam ochotę propagować i promować ją praktycznie
na każdym kroku. Moim zdaniem, jest to literatura uniwersalnie dobra. Wiem, że
jako odbiorca totalnie urzeczony talentem Czeszki, prawdopodobnie przesadzam i
wyolbrzymiam, wiem też, że o gustach się nie dyskutuje, ale i tak w zasadzie nie
wyobrażam sobie, że jakikolwiek odbiorca z wrażliwością czytelniczą choćby ciut
pokaźniejszą niż zamiłowanie do love stories
lub komercyjnych pseudothrillerów spod bandery Dziewczyny z pociągu, mógłby machnąć nad nią ręką i powiedzieć – oj
tam, oj tam. Siłą tej dobitnie uproszczonej w formie przekazu, a jednocześnie głęboko
symbolicznej książki, jest bowiem naga i bezwzględna prawda, a taką moc niezmiernie
trudno kwestionować.
Trudno się nie zgodzić, współczesna czeska proza to rzeczywiście jakiś fenomen. Od dwóch lat regularnie sięgam po czeska literaturę i jeszcze nie natknęłam się na książkę, która by mnie rozczarowała. Przeciwnie. Jedna lepsza od drugiej.
OdpowiedzUsuńW sensie każda kolejna lepsza od poprzedniej ;) Ale wszystkie na niesłabnącym poziomie.
OdpowiedzUsuńJestem absolutnie oddana literaturze czeskiej. Gdyby nie fakt, że każdą wolną chwilę poświęcam czytaniu, a ostatnio także pisaniu, uczyłabym się czeskiego, aby móc czytać te książki w oryginale, mimo że nie mam nic do zarzucenie przekładom. Marzę też o tym, aby odwiedzić Pragę.
UsuńNa mojej półce czeka już Petr Stancik i "Młyn do mumii". Recenzja wkrótce ;)
O, super, jest na mojej liście ta niezwykła książka, ale jeszcze jej nie mam w biblioteczce. Jeśli zrobi na Tobie wrażenie, może przyspieszy to sprawy ;)
UsuńZrobi ;) jestem w trakcie lektury i już to wiem. Wkrótce podzielę się wrażeniami ;)
UsuńZnakomicie opisałaś tę powieść, właściwie nie miałabym nic do dodania. Genialna proza!
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa ;) I, mam nadzieję, do rychłego zobaczenia przy okazji kolejnych literackich przygód ;)
UsuńOstatnio chętnie zaglądam do czeskiej literatury, zawsze ją lubiłam, ale teraz bardziej ją doceniam. :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam literaturę czeską. Właściwie jeszcze nic mnie jak dotąd na tej płaszczyźnie nie rozczarowała ;)
UsuńMiałam okazje spotkac się literatura czeską a ta pozycja wydaje sie interesująca. Muszę jej poszukać, może będzie w bibliotece.
OdpowiedzUsuńPolecam. Autorka posługuje się bardzo interesującą ekspresją i jest do bólu szczera. Mądre, zaangażowane pisarstwo .
Usuńnie znam jeszcze tej pozycji, ale po tej recenzji na pewno to się zmieni
OdpowiedzUsuńDziękuję i zapraszam do lektury 😊
Usuń