Uczta. Rozpasana biesiada przy suto zastawionym stole. Można
sobie folgować, należy popuszczać pasa i czerpać garściami oraz smakować wszystko czym
się nas raczy. Szymborska pisała: „…Nie
ma rozpusty gorszej niż myślenie…”, a rozpusta czytelnicza wybrzmiewa w tym
przypadku smakiem niezliczonych nawiązań, aluzji i skojarzeń, które przyjemnie
łaskoczą umysł i prowadzą go w coraz nowsze i ciekawsze miejsca. Podróż ta zdaje
się nie mieć granic, bo jedna myśl tańczy z kolejną i tak w zasadzie bez końca.
Książka Młyn do mumii ocieka różnorodnością
literackich aromatów i nie chodzi tylko
o to, że dotyka bardzo mocno kwestii kulinarnych. Tutaj w zasadzie jest
wszystko – groza, humor, erotyka, ironia, satyra, fantastyka, historia i
ogromny dystans do miejscami niełatwej rzeczywistości. Całe otoczenie otula z
kolei jakże inteligenta mgiełka groteski, która każe na wszystko patrzeć przez
okulary zniekształcające obraz, wykrzywiające twarze i powiększające brzuchy.
Tej opowieści się nie czyta, ją się smakuje i wącha, ją się słyszy w
charakterystycznym szumie piwa nalewanego do szklanicy. To jest obraz tak
barwny i ostry, że zapiera dech w piersiach i powoduje odruch mrużenia oczu.
Dokładnie tak jak oślepiające promienie letniego słońca, tak jak mroźny poranek.
Historia bezwstydna, ordynarna i wywołująca mdłości. Czasem ma się ochotę ją przekląć
i odłożyć w jakiś odległy kąt. Zamiast tego jednak luzuje się pasek i staje się
w pozycji pionowej aby zmieścić więcej i więcej, aby niczego nie pominąć.
Obrazoburcza literatura totalna. Niezawodny czeski warsztat. Lektura powalająca
i skręcająca zwoje mózgowe oraz jelita. Hedonistyczna i wstrząsająca guilty pleasure.
Tym razem mamy Czechy w odsłonie dziewiętnastowiecznej. Coś
tak odległego może przywoływać na myśl ducha Sherlocka Holmesa . I owszem,
występuje tutaj powiew tamtego klimatu.
Ciekawy, przyjemny dla zmysłów mrok Pragi wprowadza w znajomą atmosferę
oczekiwania na kolejną zagadkę, na następny krok psychopaty. Błyskotliwy i
nieszablonowo myślący detektyw Egon Alter
również idealnie wpisuje się w taką koncepcję. Z tym że główny bohater
Holmesem nie jest i to widać już na pierwszych
stronicach. Komisarz Leopold Durman jest
bowiem młodzieńcem mało lotnym umysłowo
i tak też prezentuje się jego słynne i oczywiście ściśle tajne
„śledztwo”. Poznajemy go gdy spożywa alkohol i szybko przekonujemy się, że ten
nawyk będzie mu towarzyszył przez całą opowieść. Te hektolitry piwa, które
wypija praktycznie codziennie i ten nieustanny kac , każą wątpić w estetyczne
wartości jego wyglądu oraz zapachu. W niczym to jednak nie przeszkadza rzeszom
kobiet, które ochoczo ofiarują mu swoje wdzięki do bezceremonialnej,
fizjologicznej konsumpcji. Chciałoby się zapytać wprost – jak on to robi z tym ogromnym
brzuchem i w tym permanentnym stanie upojenia. A jednak robi to na każdym kroku
i właściwie bez przerwy. W najstarszym praskim burdelu i poza nim. U golibrody
i w cygańskim obozowisku. W swoim domu z służącą i na zatłoczonym placu z obcą
wieśniaczką. I nie jest bogaty i wewnętrznie rozdarty jak Christian G. . Nie ma
charyzmy Don Juana ani urody Achillesa. Nie mówi wierszem, nie pisze listów
miłosnych na perfumowanym papierze. Śmierdzi za to alkoholem i meliną oraz daleki
jest od romantycznych deklaracji co do ślubnego kobierca i świetlanej
przyszłości rodzinnego gniazdka. Niech nas jednak nie zwiedzie pokusa myślenia,
że jedynie chuć rządzi naszym bohaterem. Co to, to nie. Kocha on bowiem szczerą
i czystą miłością dziewczę niewinne i płoche. Kocha do tego stopnia, że chce
się żenić. I w tej relacji nie ma mowy o bezmyślnej żądzy, a szczytem
erotycznych poczynań jest pocałunek delikatny jak muśnięcie skrzydeł motylka.
Jest więc komisarz również postacią romantyczną, jest bohaterem
sienkiewiczowskim, który wolałby samego siebie o głowę skrócić niż zhańbić
swoją Danusię tudzież Oleńkę choćby myślą nieczystą. A że pożądanie wywołane
eteryczną obecnością ukochanej idzie gasić do burdelu… oj tam, oj tam. Kpina goni kpinę, satyra dubluje ironię, bo
pan komisarz jest stworzony w tak sugestywny sposób, że widzimy w nim wszystkie
przerysowane cechy współczesnych i dawnych amantów oraz bezczelnie śmiejemy się
im w twarz. Z tym że miłosne poczynania to w zasadzie jedynie tło dla prawdziwego powołania Leopolda, którym jest przywracanie
porządku i poskramianie groźnych morderców, bo przecież mamy tutaj w końcu
thriller. Dlatego Durman ściga psychopatę mordującego listonoszy i nie
ogranicza się tylko i wyłącznie do Pragi. A gdzieżby! Wyrusza między innymi do
Meksyku, a wcześniej lekcji udziela mu paryski specjalista od seryjnych
morderców. Nieważne, że ściga nie tego psychopatę co trzeba. Nieważne, że śledztwo
nie odrywa go nawet na chwilę od
nieustannej biesiady alkoholowej i seksualnej. Nieważne, że nakazuje zrobić
sekcję zwłok żywemu człowiekowi, i że to
nastoletnia narzeczona sporządza dla niego rys psychologiczny sprawcy. Tytułowy
thriller jest bowiem jedynie żartobliwym środkiem, jest przerysowanym tłem, bo
nie chodzi o to kto zabił , chodzi o kulinarny i erotyczny hedonizm, o ból
sprawiający przyjemność i przetaczającą się cichaczem wojnę. Chodzi o ostrość
smaku, aromatu i doznania. Chodzi o nieokiełznaną rozkosz.
Autor już samym
tytułem bardzo wyraźnie sugeruje czytelnikowi moduł interpretacyjny. Wiadomo,
że dotkniemy sfery gastrycznej i pornograficznej, czyli rzecz jasna skupimy się
na ciele i jego odczuciach. Ciało nie jest tutaj ukazane jako zniewolone
mieszkanie ducha, ale jako byt niezależny, jako materia wolna od ograniczeń. Ciału
wolno w zasadzie wszystko. Można jeść cokolwiek i zaspokajać żądzę w dowolny sposób,
a powiedzieć, że opis tych ekscesów jest ekstrawagancki, to tak jak nie
powiedzieć nic. Ekstrawagancja jest tu bowiem słowem za słabym. Ja wolę określenia
takie jak awangarda totalna lub bezpardonowa anarchia przekazu. To, że Gordon
Ramsay wrzucał swego czasu do wrzątku maleńkie i oczywiście żywe węgorze, brzmi
jak rozgrzewka, bo tu mamy do czynienia ze znacznie cięższym kalibrem. Nerki i
grasice wyjmowane drogą losowania z ogromnego kotła, wędzona panda, pieczony w
ognisku jeż podawany między innymi z koniczyną, wieprzowe ogonki nadziewane
gęsimi języczkami albo alkohol doprawiany moczem nietoperza. Moim faworytem i
dowodem na nieograniczoną inwencję twórczą jest jednak ten przepis: „…(…) do wypatroszonego indyka wkładano gęś,
do niej kaczkę, a do niej jeszcze przepiórkę, a przestrzenie między ptakami
wypełniano czterema różnymi nadzieniami – z indyczych, gęsich, kaczych i przepiórczych
jaj. Całość potem przez dwa dni wędzono powoli nad bukowym dymem…”. W
kwestii jedzenia nie ogranicza człowieka w zasadzie nic i choć robi się
niedobrze czytając o tych wszystkich wyuzdanych wręcz daniach, ma się poczucie
sensu związane z ich zamieszczeniem na kartach powieści. Jedzenie ma sprawiać
grzeszną przyjemność bez tabu, podobnie jak fizjologiczny, odarty ze
zmysłowości i potrzeby bliskości seks.
Nie ma tutaj uwodzenia i tak szeroko
przecież opiewanej gry wstępnej między kochankami. Jest dająca fizyczne
spełnienie kopulacja, która odbywa się praktycznie wszędzie. Nikt nikogo jednak
nie wykorzystuje, bo ogólnie panująca konwencja rozgrzesza pusty seks bez
zobowiązań. Czyżby spod płaszczyka satyry i ironii wyzierała nieśmiało posępna
twarz filozofii dekadenckiej? Być może. Mamy wszak rok 1866, czasy niepewne,
nadciągającą wojnę, dlatego tak łatwo wyobrazić sobie społeczeństwo bierne,
zblazowane, pozbawione wartości, przestraszone i w związku z tym trwające w
nieustannej orgii alkoholowej i seksualnej. A trzeba przyznać, że właśnie taką
ponura wizję bardzo łatwo odnaleźć w utworze Stančíka. Społeczeństwo jest
pokazane w sposób zatrważający. Obezwładniająca głupota, pijaństwo, pieniactwo
i histeryczne wręcz dążenie do zaspokojenia potrzeb cielesnych. Owszem, to
wszystko jawi się jako prześmiewcza karykatura, ale jednak nie można nie zauważyć,
że hedonistycznie nastawione na konsumpcję ciało jest przecież bytem ponurym,
osamotnionym i pełnym lęku.
Gdybym miała wymienić jedno, podstawowe skojarzenie
literackie, to powiedziałabym, że Praga z utworu Stančíka przypomina mi
bezwzględnie Moskwę Bułhakowa. Zniekształcony obraz niezdrowego społeczeństwa,
w którym interwencja siły nadprzyrodzonej zdaje się być jedynym normalnym i
najbardziej ludzkim wydarzeniem. Świat, nad którym nawet diabeł ma ochotę
zapłakać. I to poczucie zagubienia ukryte pod pozorami buty i rozpasania.
Nawiązań, skojarzeń i aluzji jest jednak w utworze znacznie więcej. Całość
zdaje się bowiem być pastiszem różnych kreacji i konwencji. Mamy wyraźnie
obśmianą koncepcję amanta i w zasadzie każdego słynnego kochanka możemy sobie
tutaj podstawić i mrugnąć do niego okiem. Autor nie oszczędza również
współczesnych schematów literatury grozy i tutaj, jako wielbicielka gatunku,
muszę przyznać, że miałam naprawdę niezły ubaw. „Intryga” zawiązana w utworze
jest bowiem tak wątła i równocześnie tak histeryczna, że trudno się nie
uśmiechnąć czytając o kolejnym morderstwie. Jednocześnie styl i sposób
przedstawiania w bardzo wyraźny sposób nawiązuje przecież do klasyki gatunku.
Mamy tu więc i Kinga, i Cobena, i skandynawską szkołę depresyjną, i nawet Dana
Browna pod postacią tajemniczego zakonu. I to wszystko tak bezpardonowo
wykpione prześmieszną postacią
śledczego, któremu w prowadzeniu dochodzenia niejednokrotnie przeszkadza zbyt
okazały mięsień piwny. Poza tym jest jeszcze fantastyka, czyli choćby rozmowa z
duchem wewnątrz kurhanu, czy też spotkanie z gadająca rośliną. Na myśl od razu
przychodzi Alicja w krainie czarów i tamtejsze
dziecięce ucieczki od brutalnej normalności. Natomiast motyw pamięci zaklętej w
kościach, mimo iż przedstawiony jako element satyryczny, był dla mnie jednym z najbardziej
poruszających w całej książce.
Na fali początkowego entuzjazmu miałam ochotę polecać ten
utwór każdemu i uważałam, że w zasadzie każdy znajdzie tu coś dla siebie. Po
zastanowieniu stwierdzam jednak, że się myliłam. Jest to historia opowiedziana
za pomocą tak mocnych środków przekazu, że wielu odbiorców prawdopodobnie
zaboli w newralgicznych punktach jakichś nieprzepracowanych zranień. Stančík
nie używa bowiem rozwiązań połowicznych i wybiera formy drastyczne. Dlatego nie
da się czerpać z tej opowieści bez sporego dystansu również do siebie samego.
Tak, jest tutaj seksizm i szowinizm, są ojcowie stręczący swoje córki i są
dziecięce prostytutki. Jest humor sprośny i nieelegancki. Bywa niesmacznie, niezdrowo
i chamsko. Wystarczy jednak wejść choćby w pierwszą warstwę podpowierzchniową,
aby zrozumieć, że taka ekspresja ma sens. Wówczas zapach trawionego alkoholu i
fekaliów staje się jedynie sposobem opisywania tragikomicznego świata w stanie
rozkładu. Śmiejemy się więc trochę przez łzy, a kiedy już zagadka
„tajemniczych” mordów zostaje jako tako wyjaśniona, narracja wpada w
filozoficzny ton i ostatecznie tłumaczy przesłanie utworu: ”… era ludzi właśnie się
kończy, a w jej miejsce nadchodzi era maszyn (…). Przełom między tymi okresami
będzie płynny i większość współczesnych nawet go nie zauważy, ponieważ wielkie
zmiany widoczne są dopiero z dystansu. A może coś podobnego stało się już
kiedyś dawno, kiedy bogowie stworzyli ludzi, a ludzie z czasem przestali w nich
wierzyć. Może cykl stworzenia i buntu stworzonego powtarza się nieustannie w
kosmicznie powolnym rytmie, przy którym życie człowieka jest zaledwie
iskierką…”. Z takimi dylematami ostatecznie zostawia czytelnika Autor i
takim zagadnieniom każe się przyglądać. Ta książka-uczta, książka-wyuzdanie,
książka –hedonizm i masochizm w jednym, ma tak głęboki sens, że dosłownie wytłacza
znamię na umyśle. Jest piekielnie mocna, ale musi taka być, bo właśnie takie są
kwestie, o których opowiada.
Będę czytać. Klimat kojarzy mi się z groteskowym i obrazoburczym węgierskim filmem "Taxidermia", który jest tak obrzydliwy, że aż genialny. Węgier, Czech dwa bratanki ;D
OdpowiedzUsuńDoskonałe skojarzenie. Gdybym miała podsumować ten utwór jednym słowem, użyłabym określenia inferno. I jeszcze takie skojarzenia mi się nasuwa - społeczeństwa w obliczu skrajnego kryzysu lub drastycznego przełomu dziejowego często wykazywały oznaki znudzenia i odrzucenia wartości do granic zezwierzęcenia. I o tym też traktuje ta książka.
UsuńPrzeczytaj, myślę że Cię nie rozczaruje.
Znakomicie napisane! Uprzejmie donoszę, że zapisuję Twój blog na listę moich ulubionych. Książka absolutnie warta przeczytania, zresztą taką literaturę lubię najbardziej. Przybijam piątkę i pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za tak ciepłe i motywujące słowa. Oczywiście książka jest absolutnie warta przeczytania. Z wielką przyjemnością zapoznam się również z Twoją opinię na jej temat.
UsuńJejku mocna książka, chyba jednak sobie ją odpuszczę, ale myślę że fani gatunku jak najbardziej poczują się zachęceni po Twojej recenzji:)
OdpowiedzUsuńMocna, to prawda. Nie namawiam jeśli to nie twoja nisza, bo wiem, że taki przekaz trzeba lubić. Tym bardziej dziękuję za komentarz i miłe słowa. Może któregoś dnia trafię w Twoje gusta i czymś Cię zainspiruję... ;)
UsuńPozdrawiam serdecznie ;)
Po pierwsze to fantastyczna recenzja, czyta się ją z zapartym tchem, jakbym miał przed oczami kawałek literatury. Po drugie to dziękuję za zwrócenie uwagi na tę książkę, ostatnio sporo u mnie czeskich klimatów, więc z przyjemnością po nią sięgnę. Wreszcie po trzecie na pewno odrzuciłbym ją sam w swoim bzdurnym przeświadczeniu, że przeraża mnie okładka, a tak to wiem, że treść jest tym, czego poszukuję. Lubię być zły po czytaniu, wtedy czuję, że ma to sens. Dziękuję.
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za miłe słowa ;). Wkładam mnóstwo serca i w czytanie i w pisanie, gdyż to jest mój azyl i moja ucieczka od rzeczywistości. Cieszę się ogromnie gdy ktoś to docenia.
UsuńKsiążka "Młyn do mumii" to naprawdę mocna i niejednoznaczna literatura. Jestem pewna, że niejednokrotnie będziesz zły również podczas lektury.
Czeskie klimaty także i dla mnie są niezawodne ;) . Ciągle nie mam dość tamtejszego pisarstwa i bardzo często określam je jako fenomenalne.
O, to chyba moja ulubiona książka wydana przez Starą Szkołę, a trochę ich już przeczytałam ;) Ten cudowny, rozpasany klimat wiecznego nienażarcia dosłownego, jak i seksualnego, miłosnego etc. jest niesamowity, a spacer mrocznymi uliczkami Pragi, gdzie można nagle dostać kostką brukową w łeb jedyny w swoim rodzaju. Ale miałam zabawę przy lekturze!
OdpowiedzUsuńMasz rację, klimat jest absolutnie niepowtarzalny. Książka, o której się długo pamięta. Ja zdecydowałam się na jej lekturę ze względu na nagrodę Magnesia Litera, która dla mnie, jak na wielbicielkę czeszczyzny przystało, jest kryterium niemalże niezawodnym. Natomiast to właśnie dzięki temu utworowi zwróciłam uwagę na Starą Szkołę i na pewno tam zajrzę jeszcze nieraz ;)
UsuńO spacerze ulicami Pragi marzę od dawna, ale to bolesny temat, bo na razie nie ma szans na wprowadzenie marzeń w życie :(
Przyrównanie do Misztrza i Małgorzaty zobowiązuje. Lubię takie klimaty, recenzja mnie skusiła i wpisuję na listę książek do kupienia. Przy okazji jeśli ktoś lubi takie kliamty to polecam włoski film z lat 70. "Odrażajacy, brudni i źli". Dzieło doskonale, ale nie dla wszystkich. Film dzisiaj raczej, by nie powstał. Artystów też zabija wszechogarniająca poprawność polityczno- kulturowo- rasowa. Swoją drogą Europa ma problem- z wybitnymi dziełami z przesłość - dzisiaj za taki film reżyser trafiłby do sądu. Cieakwe, może niedługo doczekamy ocenzurowania archiwum.
OdpowiedzUsuńByć może właśnie ze względu na wszechobecną poprawność polityczną Autor umieścił akcję utworu w dziewiętnastym wieku???Kto wie... Też mi taka myśl chodziła po głowie, czy to aby nie jest zakamuflowana opowieść o nas, współczesnych...Ale tę książkę można interpretować na tak wielu płaszczyznach, że już się może nie będę rozpędzać ;)
UsuńPo prostu przeczytaj i podziel się wrażeniami ;)
A rekomendowany przez Ciebie film na pewno obejrzę. Brzmi niezwykle interesująco. Dzięki.
Nie przepadam za takimi klimatami:(
OdpowiedzUsuńPrzykro mi :(
UsuńByć może trafię w Twoje gusta jakimś innym tytułem.
Jedna z ciekawszych recenzji, jakie kiedykolwiek przeczytałam. Koniecznie muszę przeczytać tę książkę!
OdpowiedzUsuńGorąco polecam ;) i dziękuję za ciepłe słowa pod moim adresem .
UsuńKoniecznie podziel się wrażeniami gdy już będziesz po lekturze.
rozpusta i myślenie... ciekawe słowa noblistki...
OdpowiedzUsuńZ wiersza "Głos w sprawie pornografii". W dorobku Szymborskiej zawsze znajdzie się tekst, który nazwie każdą myśl nieokiełznaną ;)
UsuńNie wiem, czy teraz jestem gotowa na taką książkę, ale dopisuję ją do listy czytelniczej, niech czeka na odpowiedni moment. :)
OdpowiedzUsuńJest to niesamowicie mocny przekaz, więc rozumiem wątpliwości. Mam nadzieję, że doczeka się Twojej atencji ;)
UsuńZapisuję i ja! Przyda się niebawem na urlopie :)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie ;) Życzę więc udanego urlopu i przyjemnej lektury.
UsuńTYm razem jestem zainteresowana, lubie Pragę i lubię Moskwę. To juz zachęca mnie do czytania, porównanie do Mistrza i Małgorzaty bardzo mnie zachęciło.
OdpowiedzUsuńŚwietnie ☺
UsuńZapraszam więc do lektury.