Porozmawiajmy o najgorszym… - Weronika Murek „Uprawa roślin południowych metodą Miczurina”



Nie ma trudniejszego tematu. Nie da się wymyślić czegoś, co ten konkretny motyw mogłoby przebić mocą kalibru. Nie istnieje nic tak przerażająco smutnego i tajemniczego. Śmierć. Przewija się przez wszelaką twórczość do zarania dziejów. Straszy, mrozi krew w żyłach, wyciska potoki łez. Nikt nie pozostaje obojętny wobec różnorakich jej projekcji. . W sztuce cały czas się umiera. Z miłości, za ojczyznę, na wszelkiego typu wojnach, bohatersko, bezsensownie, przypadkowo, w kulcie świętości, w cieniu czyjejś zdrady. Niejednokrotnie poświęca się własne życie za ludzkość, dokonuje się aktów heroicznych, odchodzi się pośród anielskich peanów. Jedyny wątek, który absolutnie nigdy się nie zdezaktualizuje. Niemniej jednak, rzadko zdarzają się dzieła, które odchodzenie przedstawiają w sposób odarty z czci, w sposób naturalny, miejscami wręcz fizjologiczny. W natłoku demagogicznych wycieczek ironiczny głos groteski słychać w pojedynczych, odosobnionych przypadkach. Ludzkość od zawsze boi się śmierci. Ten oczywisty fakt znajduje odzwierciedlenie w różnych formach ucieczek, które jak lustro odbijają taki bądź inny przekaz. Autorka, której pragnę dzisiaj poświęcić swoją wypowiedź, wodzi czytelnika za nos, wprowadza go w świat tak absurdalny, że nie jest on w stanie określić choćby w przybliżeniu miejsca swojego położenia, czaruje go symbolem, a gdy już pozwoli mu zapanować na nad próbami interpretacji, myli trop i znowu wywodzi go w pole. Swego czasu sporo dyskutowało się tej książce – że za trudna, że niewiadomo o czym, że chyba Autorka sama się w tym wszystkim pogubiła. Podszyta pozornym brakiem zrozumienia krytyka sączyła się niemalże z każdej strony. Z cała pewnością wielu czytelników odpuściło sobie interpretację, bo przekaz rzeczywiście nie należy do łatwych, lekkich i przyjemnych. Niejedna osoba powiedziała buńczucznie – nie dla mnie takie fanaberie, ja tego nie rozumiem! Czyżby? Być może to zabrzmi brutalnie, i być może całość właśnie za bardzo wybrzmiewa tą okrutna prawdą, ale przecież po każdym z nas odbędzie się kiedyś ustawowy czas żałoby i dezynfekcja mieszkania. Czy w całej tej awanturze chodzi więc o to, że nie rozumiemy, czy może o to, ze rozumiemy aż za dobrze?

BRZYDKIE ŻYCIE

Zbiór opowiadań Weroniki Murek wydany jest w sposób odrażający. Paskudna grafika na okładce, dziwny tytuł, który absolutnie nie wpada w ucho. Do kompletu brakuje jeszcze katafalku Mrożka. Wszystko obskurne, ponure, jakieś takie dziwne, odrealnione, a jednak jakby skądś znane. I te zerwane mosty, i te sąsiadki, i te wychowawczynie w przedszkolu, i ta rodzina co chce dobrze. Świat zdecydowanie nie jest przyjemnym miejscem. Każdy pragnie być szczęśliwy, ale jakoś nikt nie potrafi. Dokądś się pędzi, gdzieś się szybko idzie, coś bezpowrotnie ulatuje. Wszędzie panuje klimat dziwnego, niczym niewytłumaczalnego pośpiechu. Atmosfera przypomina PRL w szczytowej formie. Ciasne, robione na jedno kopyto pomieszczenia, archaiczna narracja, ponure, przygnębiające otoczenie i niewyobrażalnie bolesna szczerość, która taką rzeczywistość każe nam brać za niepodważalną prawdę objawioną. Czymże jest życie ludzkie jeśli nie zlepkiem brzydkich momentów, które po złożeniu w jedną całość układają się w obraz żałosnej egzystencji? Chleb jest niesmaczny, domy brudne i nijakie, a relacje płytkie i powierzchowne. Właśnie- relacje. Jest ich w utworze sporo, choć Autorka sprytnie je kamufluje w groteskowym przekazie. Mamy więc matkę, która nie opłakuje zmarłej córki, wnuczkę niecierpliwie wyczekującą śmierci dziadka i męża zatracającego się w tańcu z brzydkimi kobietami. Tragiczny, zniekształcony obraz stosunków międzyludzkich zdaje się pochłaniać otoczenie, co wywiera na czytelniku niesamowite wrażenie. Chłód, którym nawzajem obdarzają się bohaterowie jest wyczuwalny na każdym kroku. Po co jednak obdarzać się uczuciem i ciepłem, skoro wszystko jest tylko pewnego rodzaju grą, a nieuchronny koniec i tak nikogo nie ominie. Życie zostaje tutaj bezczelnie zminiaturyzowane, ośmieszone, potraktowane ironicznie. To groteskowe ujęcie zmusza czytelnika do głębokiej refleksji egzystencjalnej, do niewyobrażalnie trudnych pytań. I znowu najbardziej przerażająca staje się myśl, że przecież nie da się tego nie rozumieć.
Okrucieństwo świata zdaje się już nikogo nie dziwić. Nieszczęście goni dramat, a cierpienie nie wzrusza , „…- Jedną żałobę już mam-mówiła siwa kobieta do dziewczyny opartej niedbale o ścianę. – Z tą drugą co zrobić? Kiedy to odpracować?...” . Takie ujęcie przeraża i z tej perspektywy rzeczywiście trudno się dziwić, że książka zdaje się być odpychająca aż do granic oporu, który każe odbiorcy porzucić niewygodne przemyślenia, a całość uznać za dziwaczną fanaberię. Trudno się jednak nie zgodzić z Autorką i to jest chyba w odbiorze całości najtrudniejsze.  Głębokie i inteligentne formy przekazu działają bowiem w tym przypadku na najbardziej wrażliwych powierzchniach.

OSMOZA DWÓCH ŚWIATÓW

„… Szkoda, żeś się więcej z ludźmi nie zadawała. Przyjemnie mieć potem ładny pogrzeb, ale za życia trzeba się tym interesować, że tak powiem…”,  mówi wuj do zmarłej krewnej. Mówi patrząc na nią i prowadząc z nią ożywioną konwersację. W pokoju obok natomiast leży jej martwe ciało, którego ona za nic w świecie nie chce zidentyfikować. Nie ma więc tutaj granic i progów. Nie mam momentu przejścia na drugą stronę, nie ma Styksu do pokonania. Życie i śmierć przeplatają się ze sobą i egzystują  w pełnej symbiozie. Wynikają z siebie nawzajem i zdają się być swoim uzupełnieniem. Pomimo całej brzydoty zniekształconej rzeczywistości, śmierć wcale nie jawi się jako akt odrażający. Wręcz przeciwnie – powiedziałbym, że jest raczej czymś zupełnie naturalnym. Zmarli rozmawiają z żywymi, a absurdalne postacie takie jak np. Matka Boska dziergająca na drutach przed telewizorem, czy Pan Jezus ukryty po łóżkiem przedszkolaka, stanowią absolutnie spójne elementy świata przedstawionego. Nie istnieje żadna płaszczyzna nadprzyrodzona, nie ma tajemniczego życia pozagrobowego, wszystko dzieje się tu i teraz, na naszych oczach. Życie jest realne w swojej brzydocie. Śmierć jest realna w swojej naturalności. Fantastyczny zabieg stylistyczny, pod którym skrywa się cała masa symboli. Czy można umrzeć za życia? Czy można oprzeć się śmierci? Czy aby realnie odejść rzeczywiście konieczna jest identyfikacja siebie jako zwłok?
Nie ma jednak wątpliwości  kto należy do której rzeczywistości. Zmarli różnią się od żywych, choć nie do końca wyjaśnione jest na czym ta różnica właściwie polega. Każdy natomiast wie kto jest kim, każdy w jakiś dziwny sposób na siebie uważa. Atmosfera niepewności udziela się czytelnikowi niemalże na każdej stronie, bo tzw. „potem” zdaje się być bliskie na wyciągnięcie ręki. Brak granic wcale nie daje poczucia bezpieczeństwa, bo to  co do tej pory jawiło się jako tajemnicze i odległe, nagle nabiera rumieńców bolesnej realności. To wszystko dzieje się naprawdę, tu i teraz, za rogiem, w sąsiednim pokoju. Jaka więc jest ta alternatywna rzeczywistość? Odpowiedź przeraża swoją prostotą: „…Spytałem, jak jest po śmierci, odparł: „Nie wyobrażalna samotność”, to znaczy: nie najgorzej…” . Samotność staje się więc wspólnym mianownikiem życia i śmierć, a motyw człowieka, który jest zawsze sam, boleśnie dominuje w tym momencie  wszelkie pozostałe moduły interpretacyjne.
Mimo wszystko życie nie jest jednak pozbawione wartości. Zmarli z jakichś powodów za nim tęsknią. „… Co byście zrobili, gdybyście znów żyli?...” pytają siebie nawzajem. „…Pobawcie się, że żyjecie!...” proponują sobie podczas swoich osobliwych zgromadzeń. Ta ponura afirmacja istnienia nie wybrzmiewa pozytywnie, a jej przygnębiający ton pogłębia wrażenie kruchości ludzkiej egzystencji i wzmacnia efekt okrutnych ograniczeń bezwzględnego czasu. Trzeba przyznać, że książka Weroniki Murek nie nastraja radośnie. Trzeba uczciwie stwierdzić, że jest to utwór raczej posępny. Dwa przenikające się światy, oba złowrogie, niepokój malowany ciemnymi odcieniami groteski, dziwne otoczenie. I potrzeba nieustannej czujności, bo przecież wiadomo, że „…Raz życiu odpuścić, a samo zacznie się wytrącać…”

POŚPIECH

„…-Mamo, ja nie chcę! – zawołała Maria.
- To tylko na chwilę – odparła matka. – Ani się obejrzysz…”
Wszystko jest chwilą, momentem. Koło życia nie kręci się, a wiruje w demonicznym tańcu. Szybko, jak najszybciej. Życie przechodzi w śmierć w zatrważającym tempie. Nad rzeczami ostatecznymi natychmiast przechodzi się do porządku dziennego. Trzeba wprawdzie zaczekać, aż dziadek umrze, skoro już rozpoczął się ten proces, ale zaraz potem można wychodzić za mąż, weselić się, płodzić nowych ludzi, nowe życia. Samonapędzająca się machina przypomina działanie podstawowych zasad recyklingu. Człowiek staje się tutaj produktem wtórnym, jego istnienie zostaje zmielone i przetworzone. Naturalnie i bez ceregieli. I bez patosu. Wszystkich to dotyczy, ale póki co, szczęśliwi ci, którzy jeszcze na razie uczestniczą w wydarzeniu z perspektywy obserwatora, którzy jeszcze łudzą się iluzją posiadanego czasu, którzy pozornie stoją obok. Pozornie, bo przecież wiadomo, że nikt nie ucieknie, że wcześniej czy później każdy zostanie złapany w te okrutne tryby. Dzisiaj jeszcze mogą oni powiedzieć: „…On umiera u siebie, nie musisz oglądać..”, ale kto wie, co będzie jutro…
Czy kaliber tematu usprawiedliwia w tym przypadku mocne środki przekazu? W moim przekonaniu tak, bo z całą pewnością nie mamy tu do czynienia z próbami obłaskawiania i czarowania rzeczywistości. Czy ujęcie życia i śmierci w ramy tak trudnej symboliki  można uznać za wiarygodne? A jeśli nie, to jakie kontrargumenty należałoby wobec takiej wizji wytoczyć?


Książka jest ekstremalnie trudna. Długo się ją trawi, długo żyje się pod jej wpływem. Trzeba uczciwie przyznać, że warsztatowo nie jest wybitnym dziełem. Razi przede wszystkim jakościową i objętościową dysproporcją poszczególnych opowiadań, a także urywaną i poszarpaną narracją. Akcja, o ile w ogóle można o niej mówić, jest prowadzona w sposób niekonsekwentny i mocno zagmatwany. Nie wydaje mi się jednak, że chodzi tutaj o to, aby wszystko zrozumieć i sobie ładnie poukładać. Całość dotyka tajemnicy i w pewnym sensie tajemnicę również stanowi. Ale czyż nie taki właśnie obraz jawi się jako  kwintesencja wszelkiego piękna odbioru sztuki? Czyż nie o to chodzi, aby się zastanawiać, aby rozmyślać, aby tworzyć własne ścieżki interpretacyjne? Teoretycznie, utwór, ze względu na totalną uniwersalność tematu, przeznaczony jest absolutnie dla  każdego odbiorcy. Ja jednak polecę go czytelnikom odważnym, czytelnikom, którzy mają umysły otwarte na tyle, że są w stanie stanąć twarzą w twarz z najtrudniejszą prawdą. Ostrzegam jednak uczciwie – nie będzie łatwo powstrzymać odruchu mrużenia oczu.









Komentarze

  1. Chyba trochę za ciężkie klimaty dla Beaty ale ja po prostu świadomie unikach takowych :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne.
      Rzeczywiście przekaz jest tu mocny i raczej przygnębiający.

      Usuń
  2. Nie wiem co o tym myśleć... obawiam się, że nie chciałabym czytać tej książki...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem. Nie każdy odnajdzie się w takim klimacie .

      Usuń
  3. A ja właśnie z chęcią ją przeczytam! Jezu, kobieto. Dwa razy czytałam Twój opis i nie dość, że recenzja jest genialnie napisana( używasz pięknego słownictwa) to jeszcze brzmi to tak ciekawie, że aż chce się odnaleźć tę książkę i ją spróbować " rozgryźć" na swój sposób

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję bardzo😊 niesamowicie motywują mnie takie ciepłe słowa☺.
    Życzę owocnego rozgryzania i zapraszam do lektury pozostałych wpisów na blogu☺

    OdpowiedzUsuń
  5. Z zainteresowaniem sięgnę po książkę, może jeszcze nie teraz, ale przy odpowiednim nastroju chętnie się z nią spotkam. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i zachęcam ☺
      Spotkanie może nie będzie łatwo, ale na pewno kształcące.

      Usuń
    2. Właśnie takich książek poszukuję na dni prawdziwych wyzwań czytelniczych, tytuł już wciągnęłam na listę. :)

      Usuń
    3. Cieszę się niezmiernie ☺

      Usuń
  6. Mam dużą tolerancję na absurd i groteskę, ale obawiam się, że nawet dla mnie ta książka to za dużo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, ta książka to dużo jeśli chodzi o tematykę. Dla mnie osobiście groteskowe ujęcie zmiękcza nieco jej moc, ale ja jestem fanką tej formy i w zasadzie nie uznaję na tym polu żadnego tabu...

      Usuń
  7. Chętnie poczytam, zachęciłaś mnie:)

    OdpowiedzUsuń
  8. To chyba ten typ literatury, który trzeba lubić. Ja czuję się odrzucona pierwszym wrażeniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli chodzi o absurd i groteskę, to tak, taki przekaz trzeba lubić.Temat natomiast jest raczej nie do polubienia...

      Usuń
  9. Przypuszczam, ze jednak ta ksiazka - sklania w jakis sposob do podswiadomej refleksji nad smiercia i ulotnoscia tego zycia. Przynajmniej do tego sklonil mnie Twoj post i do cenienia sobie po prostu kazdej najmniejszej chwili.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oh, zdecydowanie!
      To jest dziwne, ale i piękne jednocześnie, że te formy, które brzmią najbardziej przygnębiająco, dają odbiorcy najwięcej ulgi i dystansu. Na mnie wszelkie przerysowane groteskowe przekazy działają wręcz kojąco. A muszę przyznać, że lektura książki W.Murek zbiegła się u mnie i z przełomowymi zmianami w życiu osobistym, i ze śmiercią bliskiej osoby... To, że ciągle gdzieś tam żyję niełatwym przesłaniem tego utworu, daje mi dużo dystansu w trudnych chwilach.

      Usuń
  10. To chyba nie do końca moje klimaty ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przykro mi.
      Zachęcam do lektury innych wpisów na blogu. Może wśród nich znajdziesz coś dla siebie😊

      Usuń
  11. Może nie moje klimaty, ale od czasu do czasu takie ksiązki trzeba przeczytać, chociażby po to by uświadomić sobie pewne sprawy :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, przejście przez ekstremalnie trudny temat daje dużo dystansu. ...

      Usuń
  12. Zaintrygował mnie opis stylu. Lubię takie eksperymenty z formą.

    OdpowiedzUsuń
  13. Ostatnio wyznaję zasadę jak z filmami, lepiej lżej niż ciężej, chyba że to coś z mojego ukochanego reportażu ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja z kolei nie przepadam za lekkością w literaturze...

      Usuń
  14. Jeżeli ta książka jest tak samo skomplikowana jak ten Twój tekst o niej, to ja chyba wolę lżejszą literaturę :> Aczkolwiek lubię książki o śmierci. A moja ulubiona książka kończy się... źle. Chyba to dla mnie po prostu za ciężka tematyka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście temat jest tu ujęty trochę nietypowo.
      A czy jest skomplikowany? W moim przekonaniu raczej boleśnie uproszczony i potraktowany trywialnie. ..

      Usuń
  15. Życie i śmierć są obecne każdego dnia... Recenzja doskonała. Po niej trudno nie chcieć sięgnąć po tę zapewne nietuzinkową propozycję czytelniczą. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo ☺
      Tak, jest to nietuzinkowa propozycja dla odważnych czytelników.

      Usuń
  16. Bardzo fajny wpis, ale książce mówię nie bo strasznie bym się przy niej męczyła

    OdpowiedzUsuń
  17. A ja taką literaturę cenię, taką chcę czytać i o takiej rozmawiać. Zresztą uwielbiam książki, które zostają w nas dłużej, które w nas dojrzewają. Mam na liście, okropnie długiej liście, życia mi zabraknie, żeby te wszystkie ważne książki przeczytać. Co za los! Serdeczności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, że prawdopodobnie braknie mi życia na przeczytanie wszystkich ważnych książek, jest również jednym z moich lęków.
      Cieszę się, że sięgnęłam po ten tytuł, bo jest to tekst, który w obliczu różnych życiowych zawirowań daje sporo dystansu wobec... doczesności.
      Pozdrawiam bardzo serdecznie☺

      Usuń

Prześlij komentarz