To się nigdy nie skończy... - Amanda Devi ZIELONE SARI


Ta książka nie zwaliła mnie z nóg, ta książka mnie zmiażdżyła. Ta książka mnie nie zachwyciła. Ta książka odebrała mi mowę. I jedyną moją reakcją po lekturze były łzy. Zapłakać nad światem, który właśnie taki jest..Tekstów o przemocy przeczytałam już w swoim życiu dziesiątki, może nawet setki i nigdy nie znalazłam czegoś, co by mnie tak bezczelnie i bezpardonowo wzruszyło, czegoś tak niegodziwie wręcz szczerego. Do dziś nie wiem co tak naprawdę jest tajemnicą tego tekstu, ale jednego jestem pewna – tego typu przekazów się nie zapomina, tego typu przekazami się żyje. To właśnie one kiełkują w ludzkich umysłach ziarenkami refleksji, zastanowienia, a z czasem może nawet buntu, walki. Walki o siebie.
Jeden mężczyzn, trzy kobiety. On, jego od dawna nieżyjąca żona, córka i wnuczka. Tyran, psychopata, bezwzględny despota, owładnięty chorą obsesją mizogin, człowiek pod każdym względem niebezpieczny. On i jego ofiary. Kobiety, które bił, gwałcił, molestował, upokarzał. Świat, nad którym się znęcał. I to właśnie on jako jedyny mówi w utworze. On wygłasza  potworny monolog, w którym proklamuje wszystkie swoje niegodziwości, w którym kreuje się na bóstwo, w którym obnaża siebie i swoją przekraczającą wszelkie granice megalomanię. Ten ekshibicjonizm ma jednak drugie dno, bo odsłania coś jeszcze. Odsłania ofiary, ich słabość i siłę, ich wypaczone lęki, ich klęskę i ich ostateczne zwycięstwo. Uważajcie na tę książkę, bo ona sporo odgrzebuje, sporo odmraża z chłodu nieświadomości, sporo miesza w światopoglądach.

Niezwykle silna narracja. Głos, który otwiera zapomniane drzwiczki do przykurzonych piwniczek umysłu. Oryginalny obraz, ciekawie skonstruowana fabuła. Wypowiada się tutaj kat, ale słychać głównie ofiary. Narrator toczy swoją potworną opowieść, a czytelnik z każdą stroną czuje do niego coraz większą niechęć, coraz potężniejszą odrazę. Atmosfera gęstnieje, robi się trudniej, smutniej, straszniej. Kolejne wywody dostarczają następnych niełatwych przemyśleń, ale ocena od samego początku jest jednoznaczna. Tym co boli najbardziej jest fakt, że opisywana sytuacja zdaje się realnie nie mieć wyjścia. Chciałoby się potrząsnąć zgnębionymi  bohaterkami utworu, ale jednocześnie ma się świadomość, że to by nic nie dało, że to w rzeczywistości nie działa w ten sposób. Zamiast tego, chce się iść dalej, głębiej, chce się poznawać  najmroczniejsze zakamarki psychiki destrukcyjnej do granic wszelkiej możliwości. Czasem ma się wrażenie, że ta niezdrowa ciekawość nosi znamiona pewnej perwersji, czasem czuje się potrzebę złajania samego siebie za chęć odkrycia kolejnej mrocznej tajemnicy. Człowiek -  samozwańczy kreator rzeczywistości, człowiek – zepsuta do szpiku kości istota, człowiek – byt krzywdzący i skrzywdzony. Efekt błędnego koła, który determinuje wszystkie zachowania głównego bohatera. Mężczyzna, który płacze na ranną krową i niemalże w tym samym czasie bezceremonialnie i bezczelnie znęca się nad własnym dzieckiem. Mężczyzna, który wychowuje żonę pięścią i oczekuje wdzięczności za samą swoją obecność. I kobieta. Kobieta, która do końca się nie ugnie, która za swoją dumę zapłaci życiem. Kobieta, która jednak tak naprawdę nie umrze nigdy, gdyż będzie żyć w swojej córce, a potem wnuczce, finalnie natomiast stanie się symbolem walki. Walki o godność.

Pierwszy poziom odbioru – jeden pojedynczy związek, jedna trująca, destrukcyjna rodzina. Ból zamknięty w czterech ścianach. Narrator bez cienia zażenowania mówi – to ona, to jej wina. Czytelnik natomiast czuje, że jest dokładnie na odwrót, choć trzeba zaznaczyć, że kategorie winy są tu bardzo mocno wymieszane. Dziewczynka, która w wieku piętnastu lat wychodzi za mąż. Dziecko wstępujące do piekła na ziemi. I oprawca nieustannie przypominający o swojej potędze. Kat, który się nie usprawiedliwia, ani nie spowiada. Kat, który jest święcie przekonany, że to co robi jest słuszne. Ta wiara w własną wielkość jest dosłownie powalająca. Owszem, chciałoby się zapytać  - jak tak można? Chciałoby się, ale wiadomo, że nie ma po co… Rodzina ukazana z perspektywy trucizny i jadu. Formacja totalnie nastawiona na cierpienie, na dramat, na wyżywanie się na słabszych. Takie teksty się czuje na własnej skórze, takie teksty są jak igły wdzierające się w pojedyncze komórki. Lektura, która boli i uzależnia, wciąga i niszczy. Bo tego typu rodziny istnieją naprawdę, bo ciągle funkcjonują na powierzchni pozorów i złudzeń, bo cały czas o pewnych rzeczach mówi się cicho. Za cicho.

Drugi poziom odbioru – kobieta i mężczyzna w bojowym uścisku odwiecznej walki o dominację. Archetyp, który się nie dezaktualizuje i nie dewaluuje. Kult patriarchatu towarzyszący ludzkości  od zarania dziejów i religie oraz  normy społeczne które na nim opierają swoją siłę. Od Adama, z którego żebra powstaje niewiasta, aż po współczesne – jak się baby nie bije to jej wątroba gnije . Od polowania na czarownice, po dzisiejsze definiowanie gwałtu i przemocy. A tymczasem podczytuję sobie w mediach społecznościowych dyskusję na temat szkodliwości bądź pożyteczności klapsów w wychowaniu dzieci. Są głosy na tak, a jakże. A tymczasem słyszę, jak ktoś mówi, że pan X spoliczkował panią Y przy ludziach, a ktoś inny bez cienia zażenowania zadaje pytanie – za co? To się więc nigdy nie skończy, bo taki właśnie jest świat, na takich konstrukcjach wyrósł i na takich będzie się opierał. I o ile książka daje nadzieję indywidualnym przypadkom, które podejmą walkę, o tyle jasnym jest, że  ludzkość, jako taka, pójdzie w jednym, wiadomym i boleśnie przewidywalnym kierunku. Tak,  w skali globalnej, to się nigdy nie skończy.

Recenzja tej książki zdaje się być inna niż pozostałe teksty na moim blogu. Przede wszystkim jest krótsza, bo w przypadku tak mocnego tekstu najzwyczajniej w świecie boję się jego przegadania. Tu nie mam miejsca na dywagacje, tu interpretację dominuje potworna, przerażająca jednoznaczność. Poza tym celowo i świadomie powstrzymuję się od cytowania fragmentów, gdyż nie chcę potencjalnemu odbiorcy czegokolwiek sugerować. Traktuję przesłanie tego utworu bardzo osobiście i niezwykle emocjonalnie. Jest to według mnie książka mocniejsza i dobitniejsza od Macochy i Przyczynku do historii radości razem wziętych. Nie chcę powiedzieć że takie pisarstwo trzeba lubić, chcę powiedzieć, że takie pisarstwo trzeba znać mimo bólu, mimo łez, mimo tego że będzie się je trawić jeszcze długo po lekturze. Dlatego właśnie bez cienia wątpliwości uznaję, że jest to najmocniejsza, najbardziej zaangażowana i najtrudniejsza książka jaką przeczytałam w tym roku. I jeszcze długo, bardzo długo, będę żyła pod jej powalającym  wręcz wrażeniem.

Brak automatycznego tekstu alternatywnego.



Komentarze

  1. Zgadzam się z Tobą. Niekoniecznie trzeba takie książki lubić - ale warto przeczytać chociaż jedną w tym stylu. Taka literatura jest jak policzek wymierzony czytelnikowi - żeby się ocknął i zdobył na refleksję.

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam takie książki czytać. Nie dla masochizmu - bo zawsze płaczę - ale dla historii, poznania innego świata.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo mocna książka. Fajnie, że autorzy wychodzą poza pewne ramy i wywlekają na światło dzienne takie tragiczne historie.

    Pozdrawiam,

    http://tamczytam.blogspot.com/2018/12/zodziej-snow-przedpremierowo.html

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam taki okres w życiu, że unikam trudnej lektury. Ale warto o niej cokolwiek wiedzieć.

    OdpowiedzUsuń
  5. Takie książki pomimo ich trudności są bardzo potrzebne bo właśnie są jak czerwona flaga,ostrzegają i pouczają ,że nie wszystko jest takie piękne jak nam się wydaje. Niestety żyjemy w dziwnych czasach gdzie nie mówi się o pewnych sprawach wystarczająco, pozostawia lub oddala na plan dalszy.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz