Duchy, namiętności, patos i kicz - Susana Fortes "Fatum Laury Ulloa"

Mała, niepozorna książeczka. Wydawać by się mogło, że do pochłonięcia w poniedziałek, a do zapomnienia we wtorek. Nic bardziej mylnego! Ta niewielka kubatura mieści bowiem w sobie tak potężną treść, że właściwie aż dziw bierze, jak to wszystko udało się poupychać na tych maleńkich stroniczkach. I dodam, że temat bynajmniej nie jest uproszczony, że  Autorka nie stosuje skrótów myślowych, że nie każe się domyślać o co chodzi. Na dodatek skupia w tym tekście formy tak różnorodne, że skojarzenia moje mogą co poniektórym wydać się miejscami dziwne...
Ale po kolei... Pamiętacie rzecz jasna Wichrowe wzgórza, prawda? No kto by nie pamiętał. Te gałęzie uderzające o szybę podczas burzliwej nocy, te gasnące świece, ta mroczna namiętność. Tak, właśnie taka konwencja została tutaj również zastosowana, moim zdaniem - z dużym powodzeniem zresztą. Ta tym jednak nie koniec, gdyż Autorka idzie o krok dalej i tą arcyciekawą ideę uzupełnia czymś, co już nie jest tak głębokie i łapiące za serce, ale co ja osobiście uważam, za smaczek tej historii.Zapytam więc ponownie - pamiętacie południowoamerykańskie telenowele? Dokładnie, te w których łzy wylewane hektolitrami nie rozmazują makijażu, w których wszyscy mdleją i modlą się do Matki Boskiej z Guadalupe, w których wielka miłość jest usprawiedliwieniem każdej niegodziwości. W takim razie mamy komplet, a najciekawsze jest, że cały ten tematyczny kocioł mieści się dosłownie na kilku marnych stronach.No to w drogę !

Wieje od wrzosowisk...
Mówię to zupełnie serio - pod wpływem utworu Fatum Laury Ulloa bardzo chciałbym przeczytać powieść Wichrowe wzgórza jeszcze raz. I już nawet wiem, że własnie ta pozycja zajmie u mnie pierwsze miejsce na najbliższej liście czytelniczej. Klimat tej historii jest niepowtarzalny i bardzo trudny do powielenia, jednak  Susanie Fortes udało się to gdzieś w około pięćdziesięciu procentach. To dużo biorąc pod uwagę fakt, że  matryca porównawcza jest przecież arcydziełem w czystej postaci. Mamy więc tutaj skrzypiące podłogi, mamy ducha zakonnicy, która popełniła samobójstwo, i mamy w końcu mroczne,  zakazane namiętności.  Jednak tym, co przemawia do mnie najbardziej, jest koncepcja bytu ludzkiego determinowanego odpowiedzialnością pokoleniową.  Jasnym staje się fakt, że błędy, zbrodnie, oraz namiętności rodziców znajdą w końcu ujście w ponurym i okrutnym losie dzieci,  losie,  którego w żaden sposób nie da się odmienić.  To poczucie dziejowej klątwy jest niezwykle poruszające,  zwłaszcza że całość rozgrywa się w sennej, ciemnej i deszczowej okolicy, w której martwe króliki zwiastują nieszczęście.  Można więc śmiało powiedzieć, że alter ego Heathcliffa unosi się nad tą swoistą mieszaniną namiętności,  strachu i  zemsty. Ale to nie koniec, bo oprócz tego tragicznego skądinąd bohatera,  nad małą , hermetyczną i w sumie przerażającą miejscowością, pojawia się także wyprostowany, barczysty i nieskazitelnie piękny....

... cień Alejandro...
...i Hectora, i Miguela,  i Juana... Jeszcze kilka lat temu te imiona elektryzowały niemalże wszystkich. Moja śp babcia, która często przysypiała w dzień, miała budzik zaprogramowany tak, żeby dzwonił codziennie o szesnastej , bo o tej godzinie właśnie zaczynała się jej ulubiona telenowela. Budzik zadzwonił z przypomnieniem również następnego dnia po jej śmierci. Tak więc na niektóre historie czasem nie starcza życia, ale to nie dotyczy opowieści, o której dzisiaj mówię, opowieści, która nie jest uproszczona, ale która jest po prostu bardzo mocno skondensowana. Nie brakuje tutaj więc w zasadzie niczego z tego przedziwnego klimatu. Sole trzeźwiące leją się strumieniami, zawoalowane kirem twarze z dumą opanowują łzy,  a owładnięty demoniczną żądzą hrabia chędoży na prawo i lewo w poświacie dorabianej do wszystkiego  ideologii wyimaginowanego tragizmu. Jest stara służąca,  która każdą podłość będzie tłumaczyć działaniem tajemnych sił piekielnych tudzież namiętnością nad którą rzecz jasna nie da się zapanować, i jest motyw miłości idealnej, która, by złączyć ciała kochanków wzniosłym aktem wiadomo czego,  góry przeniesie i każdą  przeszkodę usunie, niechby nią była nawet chora psychicznie małżonka amanta, lub niezaprzeczalnie dziecięcy wręcz wiek heroiny ( przepraszam - nastrój mi się udziela ). Konkluzja natomiast wieńczy dzieło i jest najzwyczajniej w świecie zabawna. Całość stanowi wiec coś w rodzaju tragifarsy, coś na kształt krzywego zwierciadła, w którym hiperbolizuje się dosłownie wszystko. Ciekawa, a miejscami wręcz urocza mieszanina kiczu, patosu i dramatyzmu.
.....................
Czy taką książkę dobrze się czyta? Według mnie - tak. Prawdopodobnie nie taki był zamysł, ale ja traktuję użytą tutaj konwencję w kategoriach żartu i groteski. I pewnie dlatego coś, co w zamyśle miało być tzw poważną lyteraturą (tak, lyteraturą, przez y ), dla mnie stało się przyjemnym i całkiem nieźle napisanym czytadełkiem, idealnym na zimowy wieczór

Brak automatycznego tekstu alternatywnego.

Komentarze

  1. No aż mnie zaciekawiłaś :) Ciekawe, czy jest szansa, że będą mieli w mojej bibliotece. Ale recenzja - świetna! Ten hrabia chędożący na prawo i lewo, niezaprzeczalnie dziecięcy wiek heroiny - jakoś mam przeczucie, że recenzja bardziej mi się spodobała niż by to zrobiła książka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sprawdź, jak Ci się nie spodoba, to przynajmniej nie będziesz miała poczucia zmarnowanego czasu, bo książka jest króciuteńka ;)
      Dziękuję za dobre słowo ;) Dobrze mi się pisało o tym utworze, bo to bardzo wdzięczny materiał.

      Usuń
  2. Czasem to właśnie te niepozorne książeczki trwale zapisują się w naszej pamięci. Nie ukrywam, że mam ochotę poznać tę opowieść, zwłaszcza że wspominasz o "Wichrowych wzgórzach", a to moja ukochana książka. Z małych i tych zdecydowanie niepozornych polecam "Dom z papieru". Carlos María Domínguez w absolutnie fantastyczny sposób opisuje przygodę człowieka z literaturą. Czytałam kilka lat temu, genialna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Wichrowe wzgórza" to ikona. Cieszę się, że sobie o niej przypomniałam i na pewno do niej wrócę, bo czytając "Fatum Laury Ulloa" zatęskniłam za niepowtarzalnym nastrojem wrzosowisk...
      "Domu z papieru" nie czytałam, ale zapisuję sobie tytuł na najbliższą listę zakupów książkowych. A " Kroniki portowe", dzięki Twojej rekomendacji, już czekają na półce ;)

      Usuń
  3. Nie znam tego tytułu, ale rzeczywiście bardzo mnie zachęciłaś. Szkoda, że nie ma tej książki na Legimi (sprawdziłam), bo z miejsca zaczęłabym ją czytać. Będę się rozglądać i mam nadzieję, że w tym roku wpadnie w moje łapki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo��
      Szczerze mówiąc, to nie wiem gdzie można kupić tę książkę...Ja na nią trafiłam przez przypadek - małe buszowanko po antykwariacie i jakoś tak mi się spodobała od pierwszego wejrzenia ��

      Usuń
  4. Myślałam, że to zwykłe romansidło, ale widzę, że zapowiada się coś głębszego. Świetna recenzja ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo😊
      A słyszałaś o tej książce wcześniej?

      Usuń
  5. Lubię od czasu do czasu poczytać takie książki, gdzie potrzebny jest dystans i podejście z przymrużeniem oka :) Jak gdzieś ją znajdę, to z chęcią po nią sięgnę :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo zachęcająca recenzja - kupiłaś mnie, wybiorę się na poszukiwania tej książki

    OdpowiedzUsuń
  7. Tym razem raczej nie dla mnie :(

    Buziaki
    Coraciemnosci.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  8. Jestem ciekawa jak ja bym odebrała tą książkę, bo mnie zaciekawiła.

    OdpowiedzUsuń
  9. Lubię lekkie i przyjemne gatunki, choć romansidełka jakoś specjalnie na mnie nie wywierają zachwytu :) Ale Twoja recenzja zachęca i mam wrażenie, że wezmę tę pozycję pod uwagę podczas kolejnych zakupów książkowych!

    OdpowiedzUsuń
  10. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz