Eldorado, arkadia, kraina mlekiem i miodem płynąca, pluszowy
świat wypełniony tłuściutkimi aniołkami oraz żelkami Haribo, ociekające
słodyczą relacje międzyludzkie, które dają niemierzalne poczucie szczęścia
pachnącego pudrową zasypką tudzież olejkiem lawendowym ułatwiającym spokojny
sen. Teraźniejsze, dorosłe i jakże utopijne projekcje dzieciństwa, pełne
tęsknoty i niespełnionych oczekiwań. O nie, współczesne dzieci to nie to co my!
Ach, jak im teraz dobrze! Ach, jak oni wszystko mają, jak wszystko mogą! Te
rozwrzeszczane, niewdzięczne bachory! Kiedyś to się tam nikt z dziećmi nie
cackał, ojciec paskiem zdzielił i spokój był! I nagle okazuje się, że wcale
nie, że to nieprawda, że wyprasowane sumienie jest przezroczyste i już nie
można się za nim schować. Nagle i zupełnie niepostrzeżenie w ten świat iluzji
wchodzi bowiem Soukupova i charakterystycznym dla siebie, chłodnym tonem,
oznajmia, że dzieciństwo to czas koszmarny, że potomstwo można krzywdzić na
wiele sposobów, że wcale nie potrzeba do tego tzw. patologii. Mało tego, ona
bezczelnie opowiada historię dzieci, których świadomość nie rejestruje jeszcze
śmiertelności, dzieci, które nie chcą umierać, chcą zniknąć.
Trzy niezależne od siebie nowele, których akcja w żaden się
nie splata. W dwóch pierwszych głos oddaje się dzieciom, w trzeciej wewnętrzne
dziecko przemawia w dorosłych kobietach. Daleko, bardzo daleko trzyma się
Soukupova od wszystkiego co powszechnie nazywa się moralną zgnilizną, dnem, rynsztokiem.
Omija ciemne uliczki zgorszenia szerokim łukiem i nie schodzi na żadne cuchnące
manowce. A tak by się czasem chciało, żeby to wszystko działo się tam, a nie
tu. Tam, w tych półświatkach, w tych melinach, w tych dziuplach recydywistów i złodziei.
Ale nie, to jak na złość rozgrywa się właśnie tutaj. Bohaterowie są do bólu
nudni w swoim wysokim poziomie asymilacji społecznej, są przygnębiająco
normalni. Owszem, piją, rozwodzą się, zdradzają i przeżywają dramaty, ale nie
są aspołeczni. Niestety nie są. Dlatego tak trudno jest uniknąć pytania – kto
zawinił? Społeczeństwo, przyzwalające na alkoholizm i przymykające oko na
„niewinne” klapsy, które zresztą częściej są raczej „niewinnym” policzkowaniem?
Rodzina, która uczy pewnych schematów zachowań? A może nie ma winnych? Może
takie po prostu jest życie?
Dzieci w książce Zniknąć
są uwikłane w sieci dorosłych relacji, osaczone ambicjami i oczekiwaniami
rodziców, boleśnie zgięte pod ich ranami i deficytami. Mimo to, wszystkie trzy
nowele kończą się raczej dobrze i dają nadzieję na pozytywne zmiany w
przyszłości. Wyraźnie widać jednak, że to nie jest zasługa dorosłych. Dorośli
zdecydowanie przegrywają w tych opowieściach i właściwie, oprócz jednej z babć,
są bezradni, słabi, zniewoleni własnymi ograniczeniami. Sami odbierają sobie
wpływ na rzeczywistość, sami uciekają od odpowiedzialności. Dzieci za to są
silne, zdeterminowane, wiedzą co robić i umieją dostosować się nawet do bardzo
trudnych warunków. Rozwiązują problemy dostępnymi sobie środkami - furią,
wymuszającym płaczem, konfliktem z rodzeństwem. Walczą o siebie na wszelkie
możliwe sposoby. To paraboliczne ujęcie schematów postępowania jest porażające
i uderza w najczulsze rodzicielskie punkty. Perspektywą jest bowiem percepcja
dziecka, jego wizja świata, jego problemy. To dziecko obserwuje i ocenia tutaj
rodzica, a nie na odwrót. To dziecko opowiada o swoich tęsknotach, priorytetach
i marzeniach. Dorosły jest najczęściej smutnym malkontentem, który raczej
pokrzyżuje plany, niż pomoże jest zrealizować. Dorosły zdaje się być w dziwnym
letargu, z którego budzi się dopiero w obliczu tragedii takiej jak zaginiecie
dziecka, lub jego ucieczka z domu.
Utwór Zniknąć jest
zatem gorzką lekcją dla rodziców, ale osobiście uważam, że warto przez nią
przejść z możliwie najszerzej otwartym umysłem. Ta książka daje odpowiedzi na
tak wiele pytań i nie chodzi tu tylko o to, że uczy niełatwego świata dziecka i
robi to w sposób szczery oraz nieprzesłodzony. Bardzo rzeczowo wyjaśnia również
dlaczego dzieci uciekają z domu i czemu w dorosłym życiu latami nie kontaktują
się z rodzeństwem. Dobitnie interpretuje telewizyjne reportaże, w których po
jakimś dramatycznym wydarzeniu mówi się, że to przecież była normalna rodzina,
że w domu nic się nie działo, więc to na pewno wina szkoły. Pokazuje jak
niebezpieczne i groźne są te „normalne domy”, jak obco można się w nich czuć.
Wyciąga na światło dzienne brudy z pozoru całkiem zwyczajnych gniazdek. Powinna
być na receptę aplikowana tym, którzy twierdzą, że nie ma nic złego w
opiekowaniu się dzieckiem po tzw kielichu oraz zostawianiu go na noc samego w
pustym mieszkaniu, bo trzeba iść do pracy, do baru, albo do kochanki. Dobrze by
było, gdyby przeczytały ją matki, które uważają, że lepszy żaden ojciec niż
ojciec kiepski, zapominając tym samym , że dziecko będzie za ojcem tęsknić do
końca życia, a odebranie mu kontaktu z nim, z powodu własnych zranień, jest
barbarzyństwem. Soukupova nie ucieka się jednak do moralizowania i udzielania
rad, nie piętnuje żadnych zachowań . Posługuje się charakterystyczną dla siebie
bronią, czyli prostą, odartą z emocjonalnego tonu ekspresją i jest w tym
oczywiście bezbłędna. Uderza w czułe
punkty, szarpie sumienia i otwiera rany. Jakież to jest mocne i zaangażowane
pisarstwo! Jakiż to jest genialny warsztat!
Nie można jednak powiedzieć, że rodziców się tutaj karci lub
gani. Owszem, pewne wyolbrzymienie dziecięcych dramatów skonfrontowane z
biernością dorosłych, robi wrażenie absurdalnego odwrócenia ról, ale nie jest
to przecież jawna próba oceny zachowań. Tą, w całej rozciągłości, zostawia się
czytelnikowi. Dlatego dorośli są również zaopatrzeni w swoje historie
tłumaczące pewne zachowania , ale w żaden sposób ich nie usprawiedliwiające .
Chciałoby się powiedzieć, że nikt nie jest samotna wyspą, że każdemu coś tam
wpojono, czegoś nauczono. Dlatego czytając utwór nie ma się odruchu oskarżycielskiego
i nie od razu wygłasza się sądy o zabarwieniu moralizatorskim. Natomiast jego
interpretacja może doprowadzić do poczucia zagubienia. Współczuje się tu bowiem
praktycznie każdemu. Faworyzowanemu dziecku, od którego się więcej wymaga,
chorowitemu chłopcu bez nogi, siostrom żyjącym w permanentnym konflikcie,
nastolatce z nadwagą, ojcu alkoholikowi i matce, która trafia do szpitala
psychiatrycznego po zaginięciu syna. Współczuje się również sobie, bo przecież
realność miejsca, czasu i narracji jest niesamowicie sugestywna. Jasnym jest od początku, że to jakimi dorośli
są dzisiaj rodzicami, jest determinowane tym, jak zostali wychowani, ile
otrzymali w dzieciństwie, a ile zostało im odebrane. Nie da się więc nie
zauważyć, że ta zasada obowiązuje również czytelnika. Nie ma opcji, że te opowieści
nie zabolą i nie zmuszą do autorefleksji. Jest to więc lektura interesująca ale i niebezpieczna. Wymaga
również od czytelnika sporej odwagi, bo każe konfrontować się ze sprawami,
których złożoność niejednokrotnie przeraża. Wywraca do góry nogami sielskie
wizje rodzicielstwa, wietrzy sumienia, odczarowuje dzieciństwo czyniąc je o
wiele bardziej skomplikowanym, niż się
wydawało, zwraca uwagę na okrucieństwo błędnego koła pokoleń, które uczy
określonych zachowań. I w końcu wytacza najcięższe działo, czyli pytanie – czy
ty czytelniku chciałeś kiedyś zniknąć?
Janusz
Korczak pisał: „…Nie ma dzieci – są ludzie; ale o innej skali pojęć, innym
zasobie doświadczenia, innych popędach, innej grze uczuć...”. Mam wrażenie, że
powyższy fragment może być esencją tego, co w swoim utworze chciała przekazać
Soukupova. Bardziej niż o budowanie jakichś patetycznych pomostów między dwoma
światami, chodzi tu o zauważenie i uszanowanie mentalnej intymności drugiego
człowieka, bez względu na jego wiek. Odczarowane dzieciństwo niestety nie
wygląda najlepiej i daleko mu do słodyczy powszechnie stosowanych wizji. Ciężko
jest w tych obrazkach odnaleźć błogi spokój sumienia, ale też trudno się z nimi
nie utożsamić. Prawda, którą niosą, jest uszczypliwa, drażniąca, bezlitosna. To
nie jest łatwa lektura. To jest stanięcie twarzą w twarz z demonem,
konfrontacja z własnym rodzicielstwem, z własnym poranionym wewnętrznym
dzieckiem, z doznanymi na własnej skórze krzywdami. Tu nie ma bocznych dróżek, którymi
można się wymknąć cichaczem. Soukupova jak zwykle jest chłodna, metodyczna i
bezwzględna. Proponuje czytelnikowi gorzki lek, niełatwy proces, bolesną
autorefleksję. Warto tą książkę przeczytać, przeżyć, przemyśleć. Warto, nawet
jeśli będzie bolało.
Ciekawa propozycja. Nie słyszałam o niej wcześniej. Jako rodzic czuję się zobowiązana do lektury.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie ;)
UsuńJest to książka, którą można odbierać z wielu różnych perspektyw. Bardzo sugestywna proza, która zostaje z czytelnikiem jeszcze długo po ukończeniu lektury.
Polecam również utwór "Pod śniegiem" tej samej autorki.
Pozdrawiam serdecznie ;)
Przeczytałam tylko pierwszy akapit i na razie uciekam ;) Boję się spolierów jak ognia. Te kilka zdań, które napisałaś mi wystarczą, muszę przeczytać. Po świetnym "Pod śniegiem" obiecałam sobie nadrobić lekturę wcześniejszych powieści Czeszki, ale do tej pory nie wywiązałam się z postanowienia. Uroczyście oświadczam, będę czytać "Zniknąć". Na pewno. Niedługo :) Dzięki za rekomendację.
OdpowiedzUsuńPrzeczytaj, naprawdę warto. Niepowtarzalny styl i miażdżąca siła przekazu. Zresztą czytałaś pod śniegiem, więc wiesz o czym mówię. (mam nadzieję, ze to nie był spoiler ;) )
OdpowiedzUsuń"Pod śniegiem" oczywiście ;)
UsuńJedna z książek, które muszę przeczytać. Zakochałem się w prozie autorki po "Pod śniegiem". Jest szczera do bólu, a przy tym utalentowana literacko. Idealne dla mnie połączenie. Pozdrawiam, Paweł z https://melancholiacodziennosci.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńAbsolutnie lektura godna polecenia;)
UsuńDla mnie również Soukupova idealnie łączy w swojej prozie to, co w literaturze lubię najbardziej, czyli głęboką symbolikę ukrytą w prostej formie.
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam